wtorek, 26 marca 2013

Rozdział 7 - Czy może być gorzej?

  Gość honorowy...
    Wyobrażałam to sobie całkiem inaczej. Oczekiwałam czegoś innego, nie wiem czego, ale na pewno nie rozmowy o mnie. Rozmowy? Była to licytacja do czego będę przydatna  a do czego nie. A raczej czy w ogóle będę przydatna. Powinni mnie zabić czy nie.
- W ostateczności pragnę powiedzieć, że panna Monaghan jest osobą o bardzo ciekawej osobowości. - przemówił dyrektor.
     W całym tym zebraniu uczestniczyli najstarsi, ale także najważniejsi nadnaturalni na Ziemi zwani Radcami. Byłam potężną bronią we wszechświecie. Tamten pożar, w jednej z siedzib demonów, był niczym w stosunku tego, co kryje się we mnie. Choć nie miałam zamiaru wiedzieć do czego jestem zdolna.
- Nie wiem co widzisz w niej ciekawego, Silvus. Jest niebezpieczna, a to dopiero początek. Kiedy w końcu straci nad sobą panowanie...
- Jesteś w błędzie jeśli uważasz, że tak szybko do tego dojdzie! - krzyknął, szybko wstając. Spojrzałam na niego. Pierwszy raz widziałam go w takiej furii. - Jest naprawdę wytrzymała. Nie raz pojawiała się przed nią sytuacja, w której ciężko nie wybuchnąć. A po każdym takim zdarzeniu, w którym zawsze  stanęła za kimś w obronie, dostawała karę.  Była karana, za to, że kogoś broniła. Nie były one wcale lekkie do zniesienia, a ona mimo wszystko to wytrzymywała. Nie dawała nawet po sobie poznać, kiedy było jej naprawdę ciężko, a oczywiste, że nie mogło być jej lekko. Broniła kogoś, a potem była karana, tylko dlatego, że jest kim jest. Ja posiadając taką moc, nie byłbym w stanie się opanować. Podziwiam pannę Monaghan, za jej opanowanie, wytrzymałość i postawę. - powiedział głosem pełnym emocjami.
    Zatkało mnie. Nie miałam pojęcia, że mogę usłyszeć takie słowa od niego. Podziwia mnie? Nie tylko mnie to zszokowało.
- Silvusie, jestem pod wrażeniem twej wypowiedzi. Nasza decyzja jest pozytywna i pokładamy w tobie wszelkie nadzieje. Jednakże, gdy moc panny Monaghan wbiegnie w świat śmiertelnych, nie będę w stanie tego tolerować, inni także. Liczę, że nie dojdzie do tego. Mówisz, że jest bardzo wytrwała i nie wątpię w to. Jestem jednak negatywnie nastawiony co do jej samokontroli. - wypowiedział się jeden z nich.
- Powiedz co trzeba uczynić, byś był pozytywnej myśli. - nakazał dyrektor.
- Rozpoczniesz ćwiczenia jej ukrytej mocy. Jeśli będzie potrafiła stać się wilkiem, płonącym błękitnymi płomieniami, będę wierzył w jej samokontrolę. - powiedział.
     Przecież to niemożliwe. Nie da się panować nad tymi zdolnościami na raz! Jest niewykonalne, więc czemu...
     Spojrzałam na twarz mężczyzny, który się wypowiadał. Ujrzałam złośliwy uśmiech.
     On wcale nie chciał, bym wzmocniła moją samokontrolę. On chciał... mnie zabić.
- Merro, czyż nie jest zgubne wydawać takie zadanie? Pewnym można być oczekując wyniku. - odparł dyrektor.
- Czyż tak? Czy nie mówiłeś, że jest bardzo wytrzymała? Nie wybuchnie przy takich próbach, prawda? Chociaż powinna, czyż nie? Lecz pewnym być to z losu drwić. Wytrwa, będziesz mieć mą przychylność. Nie, sam wiesz, jak się skończy. Gdy uda się wam tego dokonać, oczekuję listu z takową informacją. Jeśli nie, zaproszenia na pogrzeb. Żegnam. - powiedział i wraz z innymi opuścił salę.
      Tępo wpatrywałam się w drzwi, którymi wyszli. To było ponad moje możliwości i wiedzieli o tym. Otrzymałam ultimatum. Można było się domyślić jaki będzie koniec.
   
                                                           ~*~

       Cały dzień nie mogłam myśleć o niczym innym. W głowie ciągle rozbrzmiewały mi słowa tego mężczyzny. "
Rozpoczniesz ćwiczenia jej ukrytej mocy. Jeśli będzie potrafiła stać się wilkiem, płonącym błękitnymi płomieniami, będę wierzył w jej samokontrolę."  "Jeśli nie, zaproszenia na pogrzeb." "Nie wybuchnie przy takich próbach, prawda?"
       
Nie mogłam tego wymazać, zapomnieć. Nic nie mogłam zrobić.
       Siedziałam na dziedzińcu. Było całkowicie pusto. Ludzie o tej porze nie łażą po szkole. Czasami tak, ale zazwyczaj jest tu pusto, dlatego tu przychodzę.
       Nie byłoby normalne, gdyby nie pojawiła się Erin wraz ze swoja świtą.
- No, no Monaghan. Chłopak cię rzucił? W ogóle co ja gadam? Chłopak? Ciebie? Ponosi mnie fantazja. - zakończyła to śmiechem, a jej "przyjaciółki" jej wtórowały.
       Zacisnęłam dłonie w pięści. Odruchowo warknęłam, co wzmocniło śmiech dziewczyn. Wstałam, a z moich ust wypływały serie warknięć.
- Uuu, suczka się wkurzyła. - kolejny wybuch śmiechu.
      Przestałam warczeć i zaczęłam się wsłuchiwać. A potem przyjrzałam się "przyjaciółkom". Tylko nie to... Nie to!
      Dlaczego zaczęłam się wsłuchiwać? Bo usłyszałam... Nie, nie usłyszałam bicia serc. Słyszałam tylko serce Erin.
- Czemu? - wypłynęło z moich ust. - Czemu nie słyszę waszych serc? - ze złośliwością w głosie. Nie mogłam tak łatwo uwolnić już swojej złej strony, ale sam jej charakter przeze mnie przemawiał. Potrafiłam rozpoznawać demony, których było pełno w Akademii, jednak nauczyłam się nie uwalniać mocy. Tylko te wszystkie emocje powoli prowadziły do mojej wilczej natury. Mimo, że nad tym całkowicie panowałam. - Chciałabym usłyszeć odpowiedź. - nacisnęłam na ton.
- Nie twoja sprawa, psie. - rzuciła jedna z nich, co było niczym jak dolanie oliwy do ognia.
- Psie, powiadasz. Mówisz to z taką pogardą. -westchnęłam. - Na dodatek, słyszę to z ust demona. Paskudnego, sługusa piekła.
         Złapały mnie i z impetem przycisnęły do jednej z kolumn. Podtrzymywały mnie za ramiona i obróciły się do rudowłosej. Ta uśmiechnęła się złośliwie i wyciągnęła z płaszcza jakąś książeczkę. Po chwili z jej ust zaczęły płynąć słowa.
- Dolor in rebus est. Lux et vita poenam solvere. Nihil dimittemini. Inhonorabitur peccata, perfusa in dolore et in eius cocco. Erit quae maxima vobis...
          Rzeczy wykonywane w rodzaju bólu. Światło i życie dla spłacenia kary. Nic nie zostanie wybaczone. Zhańbiona grzechami, skąpana w bólu i swym szkarłacie. Zostanie poczynione, co najgorsze tobie... 
          Wiedziałam co powiedziała. Znałam ten język. Tylko teraz najgorsze było to, co zawierały te słowa. Zaczęła ją uwalniać... Moją drugą stronę.
           Opierałam się jak najmocniej potrafiłam. Mimo, iż dziewczyny mnie puściły ciągle byłam przyparta do kolumny... Nie, ja się jej trzymałam. Nie chciałam uwolnić drugiej mnie, a obecność dwóch demonów, wcale w tym nie pomagała. Poczułam, jak łzy płyną mi po policzkach. Miałam zaciśnięte powieki, ale po chwili szybko je otworzyłam. Dziewczyny patrzyły na mnie przerażone.
- Jej źrenice i tęczówki płoną ogniem... niebieskim. - wykrztusiła jedna z nich, a ja zacisnęłam mocniej ręce na kolumnie, która z każdej chwili się rozlecieć.
- Idiotki... Wynoście... Się.. Stąd. Ta... Kolumna długo nie wytrzyma... - wydukałam, tłumiąc krzyk.
- Myślisz, że tak łatwo pozbawisz nas zabawy? - usłyszałam głos Erin.
            Zbliżyła się do mnie i uśmiechnęła się szyderczo.
- Co Monaghan, nie jesteś już taka pyskata? - zapytała kpiącym tonem.
- Nie wiesz... Co.. Zrobiłaś... - powiedziałam ledwo słyszalnym głosem.
- Oczywiście, że wiem. Zaklęcie, które ukazuje coś, co uważasz za najgorsze. - powiedziała.
- I... Może... Powiesz.. Mi... O.. Czym... Myślałaś... Używając je na mnie? - zapytałam powoli tracąc opanowanie.
- Właśnie tego jestem cieka...
- Uciekaj. - odparłam. - Uciekaj... Bo.. Już nie daje rady. - powiedziałam z trudem.
- Kpisz so...
- Erin... Do cholery. Uciekaj. Nie chcę znów zabić. Uciekaj! - powiedziałam
              Walczyłam. Cały czas usiłowałam nie dopuścić do tego, co miało nastąpić. Po policzkach ciekła krew. Nie miałam już sił, by walczyć, ale nie miałam zamiaru się poddać. Mimo, iż ból stawał się nie do zniesienia nie mogłam pozwolić płomieniom wyjść ze mnie. Chociaż powoli zaczęłam odczuwać chęć zabicia Erin.
              Poczułam obecność kogoś jeszcze. Modliłam się, żeby szybko odszedł i nie zbliżał się nawet centymetr bliżej. Erin spojrzała na prawo. Wcześniej zdziwiły ją moje słowa, jednak nie ruszyła się z miejsca. Jej przyjaciółeczki także.
               Postać zaczęła zbliżać się coraz bliżej. Nie byłam już w stanie kazać im odejść. Zatrzymywałam siły na powstrzymywanie się. Pech chciał, że ową postacią okazał się ten blondyn. Tym razem jednak jedno oko było błękitne, a drugie, jak wcześniej, koloru indygo.
- Co jej jest? - zapytał zdziwiony krwawymi łzami.
- Nie twój interes. - warknęła Erin.
- Ty jej to zrobiłaś? - zapytał.
- Mówię w obcym języku? - zapytała kpiąco.
- Odej... dź... cie. - wydusiłam, po czym jęknęłam, mocniej trzymając się kolumny. Schyliłam głowę.
                Blondyn podszedł i podniósł mi głowę. Patrzył mi w oczy. Odwróciłam wzrok.
- Puść kolumnę. - powiedział, ponownie odwracając mi głowę, bym patrzyła mu w oczy. - Puść ją i złap moje dłonie.
- Tak... Bardzo zależy ci na ich... Stracie? - wydukałam.
- Zrób to. - powiedział miłym dla uszu głosem. Jakby chciał mnie zahipnotyzować. Tylko, że na mnie nie działają tego typu sztuczki.
- Przestań... Na mnie to... Nie działa. - było mi coraz ciężej.
- Pomogę ci. Zrób to co powiedziałem. - uporczywie patrzył mi w oczy.
- Od kiedy... Jesteś taki... Wspaniałomyślny? - dziwił mnie sam fakt, że tyle mówię.
- Nie znasz mnie. - odparł.
- Wczoraj... Łatwo było... Cię przejrzeć. - jęknęłam.
- Zrób to co mówiłem. - powtórzył, a kolumna, którą trzymałam pękła. Nie miałam czego się złapać, więc chwyciłam jego dłonie, upadając na kolana. Ukląkł razem ze mną. Zacisnęłam powieki.
- Otwórz oczy. - powiedział. Coraz mocniej zaciskałam palce na jego dłoniach. - Spójrz na mnie, proszę. - dodał, gdy tego nie robiłam.
- Jesteś taki... Lekkomyślny. -powiedziałam przez zaciśnięte zęby. Jakoś nie miałam zamiaru skupiać całej siły w palcach i tym samym miażdżyć mu rąk. Nie podnosiłam głowy ani nie otwierałam oczu. Roznosiłam to po całym ciele, co lada chwila mogło się źle skończyć.
            Puściłam jego dłonie i podniosłam się. Zacisnęłam powieki jeszcze mocniej.
- Cofnij się. - nakazałam.
            Chłopak jednak zbliżył się do mnie.
- Patrz na mnie. - nakazał twardym tonem.
            Otworzyłam oczy i spojrzałam w jego nietypowe tęczówki.
- Zaciśnij ręce na moich ramionach. Skup całą siłę na tym. - powiedział, a ja to zrobiłam.
            Poczułam jak energia przepływa ze mnie... Na niego.
- Nie wiesz... na co się piszesz. - powiedziałam i przerwałam to "połączenie".
            Jak wcześniej mówiłam nie lubiłam gdy ktoś miał cierpieć przeze mnie. Tym bardziej osoba, której nawet nie znam.
             Zacisnęłam powieki. Przed oczami pojawił mi się obraz jakiejś kobiety. Miała długie blond włosy i wesołe błękitne oczy. Uśmiechała się do mnie. Jakby cieszyła się, że mnie widzi. Po chwili, ta sama kobieta była umazana krwią, a z jej błękitnych oczu płynęły łzy.
              Otworzyłam oczy. Chłopak, Erin i jej przyjaciółeczki, nadal tam stali. Jednak poczułam dziwne ukłucie w mojej podświadomości. Spojrzałam na wyjście z terenu szkoły. Stała tam ta sama kobieta. Umazana krwią, szyderczo się śmiała...

__________________________________
Rozdział taki, jaki jest. Nie będę się dziwić się krytykami. Jakoś nie do końca byłam przekonana do dodania tego rozdziału, ale jednak to zrobiłam. Jestem ciekawa, jak wygląda w waszych oczach więc proszę o opinie. Przyjmuję wszelkie krytyki.
Niby zbliżają się święta, a ja jestem przybita. te wszystkie przygotowania i w ogóle, dla mnie to jest męczące.
Dobra, nie będę wam tu marudzić. Tak więc, czekam na komentarze.;P
Pozdrawiam.;>
                         

wtorek, 19 marca 2013

Rozdział 6 - Życie w Akademii Louge

Minęły trzy miesiące. Po wstąpieniu w progi Akademii, zostałam sama. Dyrektor wyraźnie dał do zrozumienia, że jest to elitarna szkoła, do której nie zapisze się kto chce. By być jej uczniem trzeba być zaproszonym nadnaturalnym. No, można też się do niej wkupić, ale również tylko jeśli masz jakieś moce. Ja zaś jestem tu "specjalną" uczennicą (czytaj " jestem tu tylko i wyłącznie, ze względu na moce, które są zagrożeniem dla wszystkich"). O mojej "specjalności" nie wiedzieli uczniowie, a nawet większość nauczycieli.
   W każdym bądź razie, to nadal szkoła. Muszę chodzić na masę zajęć, a jutro rozpoczynam jeszcze, zajęcia dodatkowe. Mam mało czasu dla siebie, a będę miała jeszcze mniej, co mnie cieszy. No, bo niby co miałabym robić w czasie wolnym? Do nikogo się nie odzywam, nie zawieram żadnych znajomości i jest mi z tym cudownie. Nie chcę się do nikogo zbliżać i wiem, że jest to najlepsze posunięcie.
    Wyjrzałam przez okno. Słońce już dawno ustąpiło miejsca księżycowi, którego tarcza rozświetlała ciemne niebo. Już od pierwszej przemiany nie miał nade mną władzy, a teraz również nic się nie zmieniło. Byłam jedna z niewielu zmiennych, potrafiła władać nad wewnętrznym wilkiem.
    Usłyszałam śmiech, który należeć mógł tylko do jednej osoby.
    Erin Louge.
   
Hm... Jakby tu ją opisać? Wysoka, szczupła, zielonooka, rudowłosa, jędza, która jest córką założyciela Akademii. Za zadanie wyznaczyła sobie uprzykrzanie życia innym osobom, gdyż nie według niej nie są godni do takiego zaszczytu, jak życie z nią w jednej szkole. Taa, cóż za zaszczyt! Jestem w tej samej klasie co ona...
   
Jej najważniejszym zadaniem jest ponawianie prób zmuszenia mnie do pojedynku. Chce to zrobić, bo słyszała od kogoś, że nie może mnie lekceważyć. Nie ruszają mnie jej docinki, bo nie raz słyszałam gorsze od osób bardziej kompetentnych niż ona. Nawet kilka razy mnie atakowała, ale potrafiłam uniknąć każdego ataku. Co niestety ją jeszcze bardziej podekscytowało. Ona jest psychicznie chora.
    Westchnęłam i zmieniłam pozycję z leżącej na siedzącą. Później jednak wstałam i zaczęłam chodzić po pokoju , w którym mieszkałam.
     Jego ciemno-niebieskie ściany zlewały się z kolorem nieba. Dębowe meble idealnie do nich pasowały. Obok wielkiego okna z parapetem do siedzenia, stała rozciągająca się na cała ścianę biblioteczka, zapełniona różnymi księgami, które w większości służyły do nauki. Naprzeciw niej ustawione było spore biurko, a po jego prawej stronie, również nie mała, szafa. Choć tak naprawdę zastanawiałam się po co jest taka duża, skoro moje jedyne ciuchy tutaj to mundurki i bielizna. Nie miałam możliwości wziąć czegoś więcej. Dostałam również kilka rzeczy, które miały służyć za stroje do ćwiczeń.
      Wyszłam z pokoju. Skierowałam się na szkolny dziedziniec. Było to moje ulubione miejsce w całej Akademii. Usiadłam i westchnęłam. Rozpoczęła się już wiosna więc było dość ciepło, mimo, że było późno. Zamknęłam powieki. Do moich uszu dobiegła piękna melodia. Wstałam i zaczęłam za nią podążać. Postawiła mnie przed drzwiami jednego z Zakazanych Pokoi. Były to miejsca, do których nie mieli wstępu uczniowie, a za wejście na ich teren otrzymywano kary. Mnie jednak nie bardzo to ruszało. Uchyliłam spore, starannie zdobione drzwi, a muzyka stała się jeszcze wyraźniejsza. Również cicho weszłam do środka. Nie zamykałam drzwi, bo nie wiedziałam, czy nie będę musiała opuścić tego pomieszczenia w pośpiechu, a ponowne ich otwarcie nie należałoby do zbyt szybkich.
       Przede mną stał biały, błyszczący fortepian, a przy nim ubrany, w ten sam kolor, blondyn. Przymknęłam powieki, a muzyka zatrzymała się. Otworzyłam oczy i odskoczyłam w tył. Para błyszczących oczu o odcieniu indygo. Chciałam się jeszcze cofnąć, ale uniemożliwiła mi to ściana. Widziałam w jego spojrzeniu coś dziwnego, dlatego nie chciałam znajdować jego. Był starszy ode mnie nie więcej niż dwa lata, co oznaczało, że nadal jest uczniem.
- Zgubiłaś się? - usłyszałam jego głos.
- A wyglądam jakbym się zgubiła? - odparłam.
- Nie jestem co do tego pewny, ale do tego, że jesteś przerażona, nie muszę być. - powiedział i zbliżył się. - Uczniowie nie mają tu wstępu. Co tu robisz? - jego głos był zdecydowany.
- I kto to mówi. Sam również jesteś uczniem. - rzuciłam.
- Nie uzyskałem odpowiedzi na pytanie. - odparł zirytowany.
- I nie uzyskasz. - burknęłam i odsunęłam go od siebie, kierując się do drzwi.
- Wiesz co grozi po wstępie tutaj? - zapytał.
- Już teraz możesz iść i komuś powiedzieć o tym, że tu byłam. Nie obchodzi mnie to. - powiedziałam i wyszłam z pomieszczenia.
      Skierowałam się do mojego pokoju. Skorzystałam z mojej łazienki, która była jedyną prywatną, i położyłam się na łóżku.
      Niby nie wiem kim jest, no, ale czemu pytał czy znam konsekwencje wstępu do Zakazanego Pokoju, skoro sam też tam był. Fakt wcale mnie one nie interesowały, bo nawet jeśli mnie wyrzucą to będzie mi na rękę, ale on też tam był i nie wyglądał na kogoś komu się tu nie podoba. Nie obawiał się, że komuś powiem o jego obecności w tamtym miejscu, ale sama jestem zdania, że nie wyglądam na kogoś kto obrabia wszystkich za ich plecami, tak więc nie miał się czego obawiać. Choć czy on powie komuś, że tam byłam? Wątpię, ale mogę się mylić. Z resztą co mnie to obchodzi? Jak chce, niech gada, przecież mi to pasuje.
       
Zanim zasnęłam kilka razy odtwarzałam sobie w myślach tamtą scenę. Ten jego głos, to spojrzenie. Myślałam, że eksploduję. Nikt nie potrafił wyprowadzić mnie z równowagi, tym co tak naprawdę mnie nie interesowało. Boże, na dodatek nie dawało mi to spokoju. Zdążyłam nawet wyrzucić z łóżka wszystkie poduszki, po czym postanowiłam, że nie będę się niczym przejmować.

         Poczułam, jak po twarzy błąkają się promienie słońca. Uchyliłam lekko powieki i przetarłam zaspane oczy. Wygrzebałam się z łóżka i podeszłam do okna, które otworzyłam. Było naprawdę ciepło, co zachęciło mnie do szybszych ruchów. Stanęłam przed szafą, z której wyciągnęłam szkolny strój.
         Był to biały żakiet, czarna koszula na guziki, a do tego biały krawat na gumkę, biała spódnica sięgająca połowy ud, brązowe zakolanówki i moje czarne trampki, za które codziennie otrzymywałam karę, gdyż powinnam ubrać dobrane do mundurka baleriny, czego nie miałam zamiaru robić.
         Poszłam do łazienki, gdzie ukończyłam poranną toaletę. Wróciłam do pokoju zgarnęłam moja czarną torbę na ramię i wyszłam. Na korytarzu tak, jak zawsze roiło się od osób, które spieszyły się na zajęcia, mimo, że zostało do nich jakieś dziesięć minut. Przeszłam przez długi korytarz, na którego końcu od razu dostrzegłam Erin pastwiącą się nad jakimś młodziakiem. Ogólnie by mnie to nie ruszało, ale tym razem chciała posunąć się za daleko. Ona miała zamiar zaatakować to dziecko. Szybko stanęłam pomiędzy nimi, przyjmując atak na siebie. Była to jakiegoś rodzaju magiczna sztuczka, gdyż u Erin nikt nie określił do końca jej zdolności, choć mimo tego podobno już była najsilniejszą dziewczyną w Akademii.W tym momencie jakby wszystko się zatrzymało. Ruch na korytarzu ustał, a ludzie przyglądali się zaistniałej sytuacji.
- Teraz wzięłaś się za dzieci? Satysfakcjonuje cię wygrana z początkującymi? A myślałam, że masz choć trochę godności. - powiedziałam obojętnym tonem.
- Nie wtrącaj się, Monaghan. To nie twoja sprawa. - warknęła rudowłosa.
- Jak najbardziej moja. To, że nikt ci się nie stawia, nie oznacza, że ja tego nie zrobię. Nie pozwolę ci na takie traktowanie dzieci. - mnie samą dziwiło, że przy takiej wypowiedzi mogę mieć tak obojętny głos.
- Czyżby? Sugerujesz coś? Skoro uważasz, że możesz mi się postawić, to czemu nigdy nie ujawniasz swojej mocy? Jesteś zmienną, ale nie tylko. Prawda? Jesteś na to wszystko zbyt odporna. Może pokażesz mi swoją moc w pojedynku? - powiedziała próbując mnie sprowokować.
      Bardzo pragnęłam pojedynku z nią, ale jeśli ujawniłabym moje moce, możliwa byłaby diametralna zmiana wszystkich nadnaturalnych w, rządne zabicia lub oddania piekielnemu synalkowi, bestie. Tak więc nie mogłam tego zrobić.
- Mieszasz marzenia z rzeczywistością, Louge. - ton głosu nie zmienił się.
- Tchórzysz? - zapytała z sarkazmem. - Jak inaczej chcesz mnie powstrzymać?
- Po prostu nie mam zamiaru tracić czasu na kogoś takiego jak ty. - powiedziałam, jednak Erin nie miała zamiaru odpuścić.
- Na kogoś takiego jak ja? Czyli stawiasz siebie nade mną? - zapytała z pogardą.
- Nie wnikam w twoje rozumowanie. - odwróciłam się do dziewczynki. - Wszystko okay? - zapytałam miłym głosem.
     Pokiwała twierdząco główką.
- Nie lekceważ mnie... - odparła i użyła kolejnej sztuczki.
     Miałam dość. Nie wytrzymałam. Odwróciłam i w szybkim tempie przyszpiliłam ja do ściany.
- Teraz posłuchaj mnie uważnie. Nie wiem co roi się w twojej rudej główce, ale wiedz, że ze mną tak łatwo ci nie pójdzie. Mówiłam już, nie rozumiem postępowania innych, ale ja się nie będę przed tobą uginać. Więc radzę daruj sobie. - odparłam i znów odwróciłam się od Erin. - A tak na przyszłość. Użyj jakichś lepszych sztuczek, które choć trochę będą przypominały atak.
      Uśmiechnęłam się do dziewczynki. Ona patrzyła na mnie z niepokojem.
- Nie musisz się mnie bać. Nic ci nie zrobię. Chodź zaprowadzę cię na zajęcia. - odparła, a dziewczynka złapała mnie za rękę.
      Miała nie więcej niż sześć lat, przez co tym bardziej czułam pogardę do Erin. Jak ona mogła atakować tak małe dzieci.
- Dziękuję. - odparła cicho gdy staliśmy przed wejściem do sali.
- Nie ma za co. To obowiązek bronić młodszych. - powiedziałam i uśmiechnęłam się.
- Ale tylko ty mnie broniłaś. Nie boisz się tej dziewczyny? - zapytała.
- Nie. - odparłam krótko.
- Dlaczego? Wszyscy się jej boją, więc czemu ty nie? - zapytała zdziwiona.
- Jestem pewna, że nie wszyscy. Erin nie jest warta strachu. - powiedziałam.
- Chciałabym być taka jak ty. Pewnie niczego się nie boisz. - powiedziała z podziwem.
- Mylisz się. Boję się wielu rzeczy. - powiedziała.
      No, na przykład tego, że znów stracę kontrolę i obrócę wszystko w proch.
- Czego? - zapytała.
      I co mam jej odpowiedzieć?- Ciemności. - wymyśliłam na szybko. - Wyobraźnia potrafi mi płatać niezłe figle, gdy jest ciemno.
     Tak naprawdę ciemności bałam się gdy byłam mała. Pamiętam, że zawsze tata musiał mnie uspakajać.
- Dobrze. Zajęcia już się zaczęły. Wchodzimy? - zapytałam.
- Wejdziesz ze mną? - zapytała radośnie.
- Jasne. Czemu miałabym tego nie zrobić? - udzielił mi się jej entuzjazm.
      Weszłyśmy do środka, gdzie powitała nas uśmiechem nauczycielka. "Nas" dokładniej mówiąc tą dziewczynkę. Mnie zmroziła wzrokiem. Nakazała jej usiąść i skierowała się do mnie.
- Coś jej zrobiłaś? Zostaniesz zgłoszona do dyrektora. - powiedziała zimnym tonem.
- Proszę bardzo. - powiedziałam i opuściłam pomieszczenie.
        Nauczycielka ta, jako jedna z niewielu znała moją tajemnicę, dlatego nie odnosiła się do mnie zbyt gładko. Na początku reagowałam na tego typu słowa, ale potem uznałam, że nie ma to sensu. Nawet jeśli nie zrobiłam nic wartego kary i tak ją dostawałam. Nie od dyrektora, bo dopóki nie wybucham ogniem nie interesuje go moje istnienie, lecz od nauczycieli, którzy zapoznani byli z moją sytuacją. Co prawda kilku z nich wstawia się za mną, ale jest to mniejszość więc nie ma o czym mówić.
        Skierowałam się do sali, w której odbywały się moje zajęcia. Gdy weszłam do środka powitał mnie oschły ton nauczyciela.
- Jak długo mam na ciebie czekać? Zajmij miejsce. - odparł.
        Usiadłam. Wysłuchałam co ma do powiedzenia na temat kontrolowania swoich zdolności, po czym przestałam zwracać na niego uwagę. W tych zajęciach interesowała mnie tylko nauka kontroli w praktyce, a czasem również w teorii.
        Pod koniec zajęć do sali wszedł chłopak z rady uczniów. Chyba oczywiste po co.
- Ines Monaghan, do dyrektora. - powiedział.
         Wstałam i wyszłam za nim z sali. Kilka minut później byliśmy w gabinecie dyrektora.
- Usiądź. - powiedział starszy mężczyzna.
- Co zrobiłam? - zapytałam kpiąco.
- Obroniłaś moją siostrzenicę. - spojrzałam zdziwiona na starca.
- Skąd pan wie? - zapytałam.
- Znów chciałaś nie ujawniać swoich dobrych czynów. - stwierdził. - Lubisz otrzymywać kary, co?
- Nie powinno to pana interesować. - odparłam spokojnie.
- A wręcz przeciwnie. Czemu nigdy nie uświadamiasz innym, że to co robisz jest dobre? Pozwalasz im trwać w swoich racjach, przy czym ciągle dajesz im sobą pomiatać. - powiedział.
- Nikomu na to nie pozwalam. Kary otrzymuję zgodnie z tym czego chcą nauczyciele. Na początku walczyłam o wiarę, lecz dyskryminacja przybrała poziom, którego nie mam już sił przekroczyć. -powiedziałam.
- Tak, masz rację. Dyskryminacja w tej Akademii wystąpiła po raz pierwszy od bardzo wielu lat. I na dodatek w tym samym przypadku. Bardzo dawno temu, w tej szkole, pojawił się nadnaturalny, który był taki jak ty. Jednak wtedy jego zbrodnia była o wiele gorsza. Pokazał jednak swoje męstwo po przez uratowanie świata, poświęcając siebie. Był chwalony długi czas, ale później stawał się obiektem drwin. Nie chciano chwalić komuś, kto uchronił świat przed zniszczeniem przez własną zbrodnię. Uważano, że był to jego obowiązek i nie ma w tym nic nadzwyczajnego. Jednak gdy świat stanął w podobnych zagrożeniu, modlono się, by im pomógł. Jakimś cudem udało im się przyzwać jego ducha, który ponownie uratował świat. Tym razem zażądał, by bardziej zastanawiali się nad tym co czują. Wyśmiewali go, a potem błagali o jego pomoc. - opowiedział.
- I co to ma wspólnego ze mną i moją postawą? -zapytałam zirytowana.
- Nie powinnaś pozwalać komuś karać się za dobre uczynki. Masz naprawdę ciekawą osobowość. Gdybyś uratowała świat, a wszyscy by to widzieli, nie przyznałabyś się, a gdyby chcąc cię sprawdzić wyznaczyli ci karę, ty przyjęłabyś ją bez chwili wahania. - stwierdził.
- Może. - odparłam.
- Liczę, że w końcu zrozumiesz, że nie powinnaś przyjmować kar za tego typu rzeczy. - uśmiechnął się. - Wiem, że mogłaś mieć mnie za wrednego starca, którego nic nie interesuje, ale przez ten cały czas musiałem obserwować twoje zachowania w różnych sytuacjach. - powiedział.
      W tym momencie drzwi za mną otworzyły się. Nie widziałam ich, ale trudno było nie usłyszeć tych skrzypnięć.
- Ojcze już... - usłyszałam znajomy głos.
       Należał do tego chłopaka, którego spotkałam w Zakazanym Pokoju. Przyglądałam się jemu, a on przyglądał się mnie.
- Już wszystko gotowe. - dokończył.
- Wspaniale. Idziemy. - powiedział do mnie.

- Ona też idzie? - zapytał zdziwiony chłopak.
- Ona jest tam gościem honorowym. - odparł radośnie starzec.

________________________________
Jest dłuższy niż poprzedni i byłby jeszcze dłuższy, ale wolałam, by zostawić go takim jaki jest teraz.;P
Hm... Co by tu jeszcze? W zasadzie to nie mam już nic do powiedzenia oprócz oczywiście podziękowania wam, za czytanie mojego opowiadania.;P Jestem naprawdę za to wdzięczna. Jeśli nie sprawi to kłopotu miałbym jeszcze prośbę. Czy moglibyście zostawić komentarz po sobie? Obojętnie jaki.
     
   

czwartek, 14 marca 2013

Rozdział 5 cz.2

- Co ja tu do cholery robię? - zapytałam nie ukrywając złości.
- Aktualnie? Stoisz. - spojrzałam na niego wściekła.
   Prychnął i podszedł do mnie. Nie wiedziałam co, powinnam zrobić.
   Cofnęłam się, co go rozbawiło. Ponowiłam próby zmiany. Jednak nadal nie mogłam się zmienić. Wyprostowałam się i spojrzałam Niko w oczy.
- Hm... Ciekawa technika. Zablokować mnie, bym nie miała jak się obronić. Myślałam, że ktoś taki jak ty będzie chociaż próbował mnie pokonać, ale przecież jesteś za słaby, by zmierzyć się ze mną w pojedynku. - chciałam go sprowokować.
  Stał cały czas w tym samym miejscu. Po chwili ruszył w moją stronę w bardzo szybkim tempie.
  Zmień się!- usłyszałam głos w mojej głowie.- To tylko demon! Zabijmy go!
  Poczułam się bardzo dziwnie. Straciłam kontrolę nad moim ciałem. Jakby ktoś inny nim sterował. Ciągle miałam zamknięte oczy, których nijak nie mogłam otworzyć. Po chwili powieki podniosły się lekko do góry. Wokół mnie wszystko pochłonięte było błękitnymi płomieniami. Zaliczało się do tego również moje ciało.
   Co do...- zaczęłam się zastanawiać, ale nie byłam sama we własnym ciele.
   Byłam zaledwie obserwatorem. Nie mogłam nic zrobić.
   Hahaha. Masz rację. Nic nie zrobisz. Nie przeszkodzisz mi! Nie chciałaś mnie uwolnić po dobroci, więc sama wyszłam! Kochana, jesteśmy jednością! Jestem twoją drugą naturą, która nie ma zamiaru siedzieć cicho, pośród tych wszystkich plugawych demonów. Nie mam pojęcia jak możesz znosić ich obecność. Koniec. Koniec z nimi! Zabijemy ich! Czy tego chcesz czy nie! - ten okropny głos był nie do zniesienia.
    Mimo wielu prób przejęcia nad nią kontroli, żadna nie była udana. Na dodatek wokół mnie zaczynały zbierać się hordy demonów. Mogłam tylko patrzeć, jak znikają w błękitnych płomieniach. Każdy z nich miał jakiś symbol na swoim ciele. Wszyscy mieli taki sam.
    Z jednego z tłumów wyszedł jakiś chłopak. Wysoki, dobrze zbudowany, brunet o zielonych, jakby wypełnionych takowym ogniem, oczach. Od razu zdałam sobie sprawę kim on jest.
- No, no, Saver. Odważny jesteś, stając przede mną. - usłyszałam kpiący głos.
   Co on tu robi?- zapytałam.
   Boże, ty tego serio nie zauważyłaś? Nie jest zwykłym zmiennym. Ma w sobie gen demona!- krzyknął głos.
    Co, ale...- Widzisz kotku, mówiłem ci coś na ten temat.- powiedział jakby nie zdawał sobie sprawy z tego, że zaraz zginie.
- Hm... Tak więc, giń!- usłyszałam tylko, a po chwili zobaczyłam, jak w stronę Savera lecą błękitne płomienie.
    Nie! Przestań do cholery! - krzyknęłam w myślach, a ogień stanął tuż przed twarzą Rafe'a.
    Co robisz! Przecież obie tego chcemy! - krzyknął drugi głos i poczułam jak napiera na płomienie.
    Nie miałam zamiaru odpuścić. Trzymałam płomienie tak, by nie dotykały Savera. Po chwili czułam, że mam nad nimi kontrolę. Nad nimi oraz tym co jest we mnie. Opadłam z sił, ale ktoś zdążył mnie złapać. Mimo, że zgasiłam wszystko w koło, nie potrafiłam zgasić siebie.
    Otworzyłam oczy i zobaczyłam Rafe'a.
- Parzę cię. - stwierdziłam, a on uśmiechnął się blado.
- Nie. Śpij, musisz odzyskać siły. - usłyszałam tylko, po czym odpłynęłam.


                                                                         ~*~


    Ocknęłam się w czyimś pokoju. Po chwili zorientowałam się, że to pokój Rafe'a. W końcu tylko on miał tak charakterystyczny zapach. Złapałam się za szyję, na której nie było ani śladu, po tamtym ugryzieniu. Wstałam cała obolała, po czym wyszłam z pokoju. Kurczowo trzymając się poręczy zeszłam na dół.
     W salonie siedzieli tylko Sean i Rafe.
- Idioto! Te poparzenia mogły cię za... - przerwał, bo zauważył, że weszłam do pokoju.
- Hej, nic ci nie jest?- zapytał, przy czym zgrabnie zasłaniał Rafe'a.
- Odsuń się. - nakazałam.
- Lepiej nie, bo...
- Odsuń się do cholery! - krzyknęłam, a moje włosy zaczęły płonąć błękitem.
    Zrobił co kazałam. Gdy spojrzałam na Savera, nie wytrzymałam i uderzyłam go w twarz. Ten potarł miejsce uderzenia i spojrzał na mnie, nie rozumiejąc o co mi chodzi.
- To ja wysilam się, by zatrzymać płomienie, które mogły cię poparzyć, a te poparzenia zabić, a ty dobrowolnie wziąłeś mnie na ręce, przy czym oparzyłeś sobie całe ciało! - powiedziałam z wyrzutem.
    Nie mogłam znieść tego, że ktoś rani siebie, by mi pomóc. Nienawidziłam uczucia, że może coś im się przeze mnie stać. Nie, że przez moje przywiązanie. Po prostu czułam, że sama jestem w stanie sobie pomóc i nikt nie musi się dla mnie narażać.
     A tak w ogóle, to po cholerę się dla mnie poświęcał? Czy to nie on chciał mojej śmierci?
- Może miałem cię tam, tak zostawić? Zabiliby cię.
- A od kiedy tak zależy ci na moim życiu? - zapytałam z sarkazmem w głosie.
    Spojrzał tylko na mnie spode łba. Wstał i podszedł do okna, nie udzielając mi odpowiedzi.
- Gdzie Niko? - zapytałam.
       Spojrzeli na mnie zdziwieni.
- Niko tam był? - zapytał Sean.
- Tak.
- Czego chciał? - ponowne pytanie Seana.
- Mnie...- odparłam trochę zmieszana. - Cuchnął. Charakterystyczny smród dla demonów. - powiedziałam z pogardą w głosie.
- Cuchnął? - zapytał niedowierzająco blondyn.
- I to bardzo. - odparłam.
- No to świetnie! Po prostu bajka! - krzyknął, uderzając pięścią w ścianę, z której posypały się jej kawałki. - To nie był byle jaki demon. To był Książę Ciemności... Syn...
- Lucyfera. - dokończył Rafe z obrzydzeniem. - Następca tronu.
- Skąd niby to wiecie? Przecież każdy demon cuch...
- Gówno prawda! Smród charakteryzuje tylko jego! - krzyknął zdenerwowany Rafe.
    Czyli ściga mnie... Następca piekielnego tronu...
- Cholerny gnój. - dodał po chwili, kopiąc w stół, po którym zostały tylko drzazgi.
- Hm... Ciekawe określenie na kogoś ze swojej rasy! - krzyknęłam mu w twarz.
     Otworzył usta ze zdziwienia. Te słowa go zabolały. Tylko czemu? Przecież nigdy nie interesowało go co mówię. A ja nie wiem czemu poczułam wyrzuty sumienia. W końcu mnie uratował. Powinnam być mu za to wdzięczna.
     Wyszedł z salonu nie odzywając się ani słowem.
     Do domu szybko wpadła Sylvia. Patrzyła na mnie i wskazała, że muszę wyjść na zewnątrz. Niektóre cechy, które zdobyłam po przemianie nadal były zablokowane, więc nie byłam w stanie wyczuć, że ktoś wszedł na teren domu.
     Wyszłam. Przede mną zebrane było spore grono osób. Prawie wszyscy ubrani w garnitury, oprócz mężczyzny, który stał im na czele. Ten był okryty czarnym płaszczem z kapturem z pod, którego dostrzegłam podstarzałą twarz z długą siwą brodą.
- Panna Monaghan jak mniemam. - jego głos wydawał się zafascynowany.
- Tak. - odparłam.
- Hm... Jesteś naprawdę fascynująca. A może lepszym określeniem będzie niebezpieczna dla otoczenia? - powiedział z pogardą. On chciał mnie wkurzyć i mu się udało. A po czym to spostrzegł? Po tym, że moje włosy zaczęły płonąć.
- Tak jak myślałem. Zagrożenie, to jedyne słowo, które może cię określić. - po tych słowach płomienie się nasiliły. - O, czyżbym cie uraził? Czy prawda boli? Może powinnaś spytać tych, których zraniłaś, podczas wczorajszego przedstawienia? Czy bolało to co im zrobiłaś. Hm... Ale tych martwych chyba już nie damy rady. - powiedział zastanawiającym się tonem.
     Miałam ochotę go zakneblować, by nie powiedział niczego więcej. Bolały mnie te słowa, ale to nie o to chodziło. Nie chciałam ponownie stanąć w płomieniach i zmienić się w to coś.
- Przestań! - nakazałam, opanowując napływające do oczu łzy. - Proszę.
- Zrobię to o co prosisz, gdyż przyszedłem tu z innego powodu. - odparł. - Tak więc dobrze. A teraz. - zaczął mi się bacznie przyglądać. - Ines Aare Monaghan, ze względu na wiadome wydarzenia zostajesz przeniesiona do Lougue Academy, elitarnej szkoły nadnaturalnych.


Przepraszam, że musieliście czekać tak długo na drugą cześć, ale miałam nieoczekiwane problemy z internetem.;( No i przepraszam, że ta część nie jest również tak długa, jak miała być.;/
NO, a teraz standardowe pytanie: "Jak się wam podobało?". Czekam na opinię.;P
I dziękuję, za ponad 900 wyświetleń.*_* Nie spodziewałam się, że do tylu dobrnę. ;D
Pozdrawiam.;> 

czwartek, 7 marca 2013

Rozdział 5 cz.1

  Sama nie wiem co było gorsze. Przemiana czy słowa Savera. Ufałam mu, nawet po tym jak się pojawił przed domem. Jednak to, że pragnął mojej śmierci... To było czymś co nie przyszło by mi na myśl. Wiedziałam, że go nie obchodzę, ale nie miałam pojęcia, że chciał bym była martwa. Z resztą przecież wszystkiego można było się po nim spodziewać, nawet czegoś takiego...

  Siedziałam na kolejnej lekcji historii. Tym razem zajęłam się rysowaniem. Wiedziałam, że Graves to widział, bo wcale się z tym nie kryłam, ale ignorował to. Nie miałam pojęcia czemu dał mi spokój i szczerze nie chciałam wiedzieć. Coś tu nie pasowało, ale nie chciałam w to wnikać.
  Poczułam jak ktoś nade mną stoi. No i niestety szybko domyśliłam się kto to.
- Monaghan? Rozumiem, że ci się nudzi?- powiedział to dziwnym tonem.
- Nie inaczej.- odparłam nie odrywając się od rysowania.
- Zostajesz po lekcji.- powiedział i odszedł.
  Znowu. Ostatnio cały czas siedzę po jego lekcjach. Nawet jeśli go uważnie słucham, to i tak każe mi zostać.
   Do końca lekcji nie odrywałam wzroku od rysunku. Nie chciałam widzieć tych spojrzeń, które kierowane były w moją stronę. Przecież tylko głupi by nie zauważył, że ciągle zostaję tylko ja. Nikt więcej. Tak więc nie dziwię się tego, że tak na mnie patrzyli. I to było najgorsze. To co mogli sobie pomyśleć...
  Usłyszałam dzwonek ogłaszający koniec lekcji. Głośno westchnęłam i spakowałam rzeczy do torby. Wstałam i podeszłam do jego biurka. Jego wyraz twarzy był inny niż zawsze. Martwił się o coś.
- Tak?- zapytałam wyrywając go z transu.
- Usiądź.-powiedział i wskazał na najbliższą ławkę w pobliżu biurka.
  Zajęłam miejsce i spojrzałam na Gravesa.
- Czy na pewno wszystko u ciebie w porządku?- zapytał zmartwiony.
- Ciągle odpowiadam na to samo pytanie.- odparłam jak zwykle ostrym tonem.
- I jak zawsze kłamiesz.- powiedział z sarkazmem.
- Nie kłamię.-odparłam stanowczym tonem.
- Czyżby?- spytał dociekliwie.
- O co panu chodzi?- zapytałam wstając.
- Jestem ciekaw czemu mnie okłamujesz.- odparł podchodząc do mnie.- Powiedz mi prawdę.- spojrzał mi w oczy.
- Jestem ciekawa skąd bierze pan takie przypuszczenia.- odparłam.
   Speszył się i odszedł na swoje wcześniejsze miejsce, nic nie mówiąc.
- Skąd?- zapytałam, ale on nadal nie odpowiadał.
- Możesz opuścić klasę.- odparł wymijająco po chwili zastanowienia.
- Nie odpowiedział pan.- stwierdziłam nie ruszając się z miejsca.
- Możesz wyjść Ines.- powtórzył lekko podniesionym tonem.
- Odpowiedz!- nakazałam zdenerwowana.
- Wyjdź!- wstał i podszedł do mnie, a ręką wskazywał drzwi.
  Minęłam go i wyszłam. Nie miałam chęci dalej się z nim użerać.
  Na korytarzu wpadłam na Josha, którego poznałam na rozpoczęciu.
- Boże, Ines co ci się stało? - zapytał uśmiechając się.
- Nic, przepraszam, że tak na ciebie wpadłam.- odparłam i chciałam go minąć.
- Nawet dobrze, że na mnie wpadłaś. Szukałem cię.- uśmiechnął się szerzej.
   Jego brązowe włosy sięgające uszu opadły przy tej czynności, na złote oczy. Odgarnął je ręką w tył i nadal szeroko się uśmiechał.
- Serio? A po co?- zapytałam.
- Potrzebowałbym kogoś kto zaśpiewa na jednej imprezie.- powiedział z nadzieją w głosie.
- Josh ja nie...
- Proszę zgódź się. Kogo mam niby znaleźć na twoje miejsce?- jego głos przybrał błagalny ton.
- Nie mogę. Przykro mi. Cześć. - powiedziałam i minęłam go, znów na kogoś wpadając.
- Patrz jak łazisz.- warknęłam.
- Hm... Polecał bym to samo. Wiesz, jeszcze przypadkiem może ci się coś stać. - powiedział z sarkazmem w głosie nachylając się nad moim uchem. - Wiesz o czym mówię, kotku.
- Żeby tobie się przypadkiem nic nie stało. - odparłam ostro i odeszłam od niego.
  Nie chciałam rzucić się na niego na środku szkolnego korytarza. To było by nieco dziwne.
  Wyciągnęłam rzeczy z szafki i skierowałam się do wyjścia.
  Padało. Jak zawsze. Naciągnęłam kaptur na głowę i skierowałam się na leśną ścieżkę.
  Wracałam piechotą, bo Jenna, Sylvia, Lydia i Sean wyjechali na kilka dni w związku z przemianą Jenny. Pytałam czy mam z nimi jechać, ale mówili, że to nie byłby najlepszy pomysł. Saver miał dojechać do nich dopiero dzisiaj. Mam nadzieję, że dojedzie tam na pewno, bo jak nie to może być pewny, że go rozszarpię. Na szczęście nie przebywam koło niego zbyt długo. Zadowolił mnie fakt, że Lydia postanowiła mnie trenować. Inaczej byłabym skazana na niego, bo był moim wcześniejszym Alfą. I wbrew wszelkim podejrzeniom nie należę do stada Lydii mimo tego, że o to prosiła. Po prostu wolałam zostać sama.
  Szłam powoli. Nigdzie się nie spieszyłam. Lubiłam spacerować podczas takich oto ulew. Czuć jak zderzenie wody z moim ciałem. Czułam się przy tym bezpieczna. Tym razem odczułam przeciwne odczucie.
   Ktoś szedł za mną. Instynkt podpowiadał mi, że powinnam zacząć biec, a ja zatrzymałam się. Nie wiem co chciałam przez to uzyskać.
  Wsłuchałam się w kroki tajemniczej postaci. Poczułam zdenerwowanie, gdyż niczego nie udało mi się usłyszeć, ale czułam jak się zbliża. Przyspieszył mi puls. Mimo, że woda ciekła mi po twarzy poczułam, jak na czole pojawiają się kropelki potu. Nawet jeśli ten ktoś byłby nie wiadomo jak lekki i tak wychwyciłabym jakiekolwiek dźwięki. Nawet nadnaturalni nie potrafią poruszać się tak cicho. Przynajmniej ci, których udało mi się poznać. Zrobiło mi się nieprzyjemnie ciepło. Nie wytrzymałam i odwróciłam się. Rozdziawiłam usta ze zdziwienia. Nikogo tam nie było.
   Odetchnęłam z ulgą i odwróciłam się z powrotem. Odskoczyłam energicznie w tył natrafiając na drzewo.
   Przede mną stała jakaś postać. Miała kaptur więc nie miałam pojęcia kto to mógłby być. Puls znów przyspieszył. Z pod czarnego kaptura ujrzeć udało mi się jedynie złośliwy uśmiech. Po chwili zostałam mocno przyparta do stojącego za mną drzewa. Postać nadal się uśmiechała.
- Mm... Pierwszy raz spotykam kogoś kto tak słodko pachnie. - usłyszałam męski głos.
- Odwal się! - powiedziałam i odepchnęłam go od siebie dość mocno, on jednak w bardzo szybkim tempie znalazł się przy mnie z powrotem. Tym razem trzymał mnie mocniej.
- Radzę tego nie powtarzać. Nie chciałbym cię przypadkiem zabić. - powiedział, a z jego ust wysunęły się błyszczące kły, którymi wbił się w moją szyję.
   Poczułam jak upływa ze mnie krew. Zaczęłam się wyrywać, ale trzymał mnie zbyt mocno, bym mogła to zrobić. Robiłam się coraz słabsza. Zamknęłam oczy, jednak bolesne szarpnięcie szyi szybko pomogło mi je otworzyć.
   Przed moimi oczami zobaczyłam dwa rozmazane, na pewno walczące ze sobą, cienie. Tak bardzo chciałam się skupić i zobaczyć ich twarze, ale nie mogłam. Wielokrotne pocieranie oczu również nie przyniosło żadnych skutków. Nie, przepraszam, przyniosło. Tylko nie to o co mi chodziło. Przez tą czynność straciłam resztki sił. Poczułam jedynie jak moje ciało zderza się z ziemią.


                                                                       ~*~   


  Ocknęłam się w jakimś nieznanym mi pomieszczeniu. Zmieniłam pozycję z leżącej na siedzącą i zaczęłam rozglądać się po pokoju.
  Jedynym źródłem oświetlenia były światła latarni, świecącej za oknem po mojej lewej stronie. Tuż przy oknie znajdował się ciemny stolik, a obok niego również ciemna biblioteczka. Po prawej stronie znajdowały się tylko drzwi.
   Wstałam. Powoli stąpałam po zimnym betonie. Skierowałam się w stronę drzwi. Gdy złapałam za klamkę, ta sparzyła mi rękę, którą od razu zabrałam. Cofnęłam się o kilka kroków, zderzając się przy tym z biblioteczką. Podeszłam do okna.
   Gdy po kilku minutach przyglądania się obrazowi za nim, postanowiłam usiąść.
    Nie znałam tej okolicy. Niby stały jakieś domy, ale puste. Na dodatek czułam, że ktoś jeszcze jest w tym pokoju co ja. Tylko, że nikogo tu nie było...
   Wstałam i przeszłam się po pokoju. Czułam kogoś i mogłam być pewna, że tu jest. Szybko jednak zakończyłam sprawdzanie, gdyż usłyszałam kroki za drzwiami. Stanęłam naprzeciw nich i chciałam się zmienić. Tylko, że... nie mogłam. Miałam na sobie blokadę. Magiczną, którą potrafi założyć tylko wysoko postawiany nadnaturalny albo... wysoko postawiony demon. Poczułam jak odrzucająca woń wdziera mi się do nosa...
   Demon?! Czego niby ode mnie chciał?
 Drzwi otwierały się powoli, ale niosły za sobą tylko czerń, którą się osłaniał. Przyłożyłam dłoń do twarzy, by choć trochę odciąć się od tego smrodu.
   Smród był dla nich znakiem rozpoznawczym. Jednak zawsze mogą się zakryć, a wtedy nikt nie może ich rozpoznać.
  Ujrzałam czyjś cień, który zaczął pojawiać się w pomieszczeniu. Cofnęłam się. Wtedy całkowicie ogarnął mnie strach. Nie mogłam się opanować. Wiedziałam, że jestem bezsilna. Przecież nie posiadałam nic oprócz mocy zmiennej, a teraz nie mam nawet tego.
  W końcu zdołałam zobaczyć ową postać. Jednak nie było to dla mnie pocieszające.
- Witaj kochana.- powiedział przerażającym głosem.
- Niko.

_______________________

Postanowiłam, że ten rozdział podzielę na dwie części. Ta będzie krótsza od tej drugiej, którą dodam za niedługo.;D
Przepraszam za taki odstęp, ale kilka razy pisałam ten rozdział, po czym go usuwałam i pisałam na nowo. Głównie przez brak czasu, którego ostatnio mam coraz mniej.;( Ale nie mam zamiaru dalej marudzić.;)
Co do rozdziału. Sama nie wiem co o nim sądzić więc zostawiam to wam.;D Przyjmuję wszystkie opinie. Wiem, że może zdarzyć się kilka błędów, bo nawet nie zdążyłam sprawdzić treści więc proszę, jeśli zauważycie jakiś błąd, piszcie bym mogła go poprawić.;D
A i przy okazji. jestem wam bardzo wdzięczna za prawie 800 wyświetleń oraz ośmiu obserwatorów. Naprawdę bardzo się z tego cieszę.;D Przyjemność sprawia wiedza, że ktoś to czyta.;3
Pozdrawiam.;>