sobota, 2 listopada 2013

Rozdział 15: Trening i inne zdarzenia

            Trening nie szedł tak gładko, jak mogłam to sobie wyobrażać. Kontrolowanie tych płomieni było o wiele trudniejsze.
- Skup się! - krzyknął po raz kolejny dyrektor.
           Co do płomieni nie było nikogo, kto mógłby nauczyć mnie kontroli nad nimi, więc padło na niego.
- Skupiam się! To nie jest proste. - odkrzyknęłam i ponownie próbowałam zapanować nad błękitem, ale oczywiście wyszło, jak zwykle.
- Dobra, inaczej. Stwórz krąg, wokół siebie. - rozkazał, a ja spróbowałam uczynić to, co powiedział.
           Płomienie oczywiście rozpostarły się dalej niż postanowiłam. Mimo, że oddaliliśmy się spory kawałek od reszty, tak, żebym miała jak największą swobodę, ogień dotarł do pozostałych.
- Mniejszy! - krzyknął.
- Przecież wiem. - odparłam i spróbowałam zmniejszyć krąg, jednak zamiast tego powiększyłam go.
           Odskoczyli szybko, widząc ogień.
- Ines! - krzyknął, chyba najgłośniej jak mógł, staruszek.
- Przepraszam! - krzyknęłam do nich i zmniejszyłam krąg.
            Teraz jego obwód znajdował się około dwóch metrów ode mnie.
- Co teraz? - zapytałam, trzymającego się za głowę, dyrektora.
- Widzisz w powietrzu te czarne kule? Są kilka metrów nad tobą. - powiedział, a ja spojrzałam w górę.
- Widzę. Jest ich sześć. - oznajmiłam.
             Sześć małych czarnych kul.
- Dobrze. Spróbuj w nie trafić. - nakazał. - Tylko tak, by płomień nie był większy od kuli.
- Huh? Nie potrafię go tak dobrze kontrolować. - powiedziałam.
- Ines. - skarcił mnie.
- Dobra. - burknęłam i spróbowałam wykonać zadanie.
            Jeden z płomieni poszybował w górę.
- Wszystkie naraz. - dodał.
            Dołączyło jeszcze pięć, mniej więcej tej samej wielkości, płomieni. Kiedy próbowałam je sięgnąć one nagle przesunęły się w inną stronę. Spojrzałam na dyrektora.
- Utrudnienie. - powiedział, a ja jęknęłam.
            Po kilkudziesięciu próbach złapania tych cholernych kul, miałam ochotę zabić dyrektora, który miał ze mnie niezły ubaw. Szczególnie po tym, jak oświadczył mi, że w ten sposób nie nauczę się kontroli, a jego zadaniem było rozwścieczenie mnie. Co mu się udało.
            Kilka chwil później spoważniał, ale ja nadal kipiałam ze złości.
- Czujesz ten przepływ? Gdy jesteś wściekła, szybciej uda ci się minąć zabezpieczenia. Oczywiście nie zdenerwowałem cię aż tak. Przygotuj się, bo teraz zaczyna się poważny trening. - oświadczył. - Zamknij oczy.
            Zrobiłam co kazał.
- Wyobraź sobie płomyk. Mały błękitny płomyk, który tli się na tle czerni. Widzisz, że zaraz zgaśnie, w twoich oczach powoli umyka z niego życie. Skup się! Teraz musisz zrobić wszystko, żeby go podtrzymać. Nie możesz pozwolić mu zgasnąć. Jeśli zgaśnie, stracisz całkowitą kontrolę. Wyobraź to sobie, on gaśnie, a ty musisz zrobić wszystko żeby go podsycić...- mówił.
            Widziałam to. Widziałam, jak płomyk, który ledwo się tlił, gaśnie. Nie chciałam tego.
            Stanęłam szerzej, a ręce rozłożyłam na boki. Poczułam silny wiatr kierujący się w moją stronę. Wiedziałam, że teraz wszyscy interesują się tym co robię.
           Kiedy widziałam, że ten płomyczek ma zgasnąć, czułam, jakby był moją ostatnią nadzieją. Jeśli stracę teraz ten płomień, stracę wszystko.
            Poczułam napływ ciepła do mojego ciała.
            - Nie pozwól mi zgasnąć... - usłyszałam cichy głos.
- Nie pozwolę... - wyszeptałam.
            Nagle wszystko ucichło. Wiatr nie wiał, wszyscy się zamknęli i patrzyli na mnie w skupieniu. Ręce wisiały teraz bezwładnie wzdłuż mojego tułowia, głowa sprawiała wrażenie, że ledwo trzyma się na szyi, a nogi nader sztywne.
            Cisza. Głęboka cisza. Nie słyszałam nic. Kompletnie nic.
            Poczułam kolejny napływ ciepła. Otworzyłam usta. Wzięłam głęboki wdech, a brzmiało to jakbym miała ochrypnięte gardło. Cichy odgłos jaki wydawałam początkowo zmienił się w głośniejszy. Mimo, że i tak pewnie ledwo słyszalny.
            Nagły huk. Podniosłam głowę. Wiem, że moje oczy przybrały intensywniejszy kolor. Patrzyłam na dyrektora.
- Nie pozwolę. - powiedziałam głośniej i uniosłam w górę wewnątrz kuli ognia.
            W środku nie byłam sama. Naprzeciw mnie stała czarnowłosa kobieta ubrana w biało-błękitną suknię. Uśmiechała się.
- Kim jesteś? - zapytałam.
- Twoim Źródłem. - odparła.
- Czym? - zadałam kolejne pytanie.
- Eh, musimy zacząć od początku. Jestem twoim Źródłem. Twoją mocą. Dzięki mnie masz kontrolę nad płomieniami. Połowiczną, ale jednak. - powiedziała.
- Jesteś... Moją mocą? - spojrzałam na nią zdziwiona.
- Duszą mocy. - uśmiechnęła się.
- Moimi płomieniami?
- Moja dokładna definicja to "narzędzie dające moc". Każdy z nadnaturalnymi mocami na Źródło. Jedni silniejsze, jedni słabsze. Zależy. - poprawiła sobie włosy. - Tak, jak wiesz należysz do odrębnej rasy. Jednak twoja siostra ani nikt z twojego otoczenia do niej nie należy. Nie ma rasy, która posiada nadnaturalną moc i zmienia się w zwierzę. Magowie pokazują różne sztuczki i udają, że są inni lub coś w tym stylu. - prychnęła.
- A Shannon, Kay lub Graves? Przecież...
- Sama w to nie wierzysz. Specjalnie to wymyślili, żebyś nie wiedziała kim jesteś. Należysz do rasy, która nie jest tą "dobrą". Nie chcieli byś o tym wiedziała, bo bali się, że mogłabyś wybrać swoją rasę. - wytłumaczyła.
- Czyli ciągle mnie okłamują? Mogli mi powiedzieć, przecież nie...
- Różnisz się od nich. - patrzyła się w bok. - Mimo, że Shannon jest twoją siostrą, a reszta przyjaciółmi nie wiedzą o tobie wszystkiego. Pochodzisz z Mrocznej Rasy, a twoim przodkiem jest Daemon, Upadła Królowa. - wyjaśniła.
- Daemon? - nie wiedziałam o co chodzi.
- Była to demonica, władająca ogniem, na który były wyjątkowo czułe demony. Mogła zabić kilkaset demonów naraz. Była ignorantką, która uważała, że nikt jej nic nie zrobi. Została nawet okrzyknięta "Królową", gdyż prawie żaden demon nie mógł jej powstrzymać. Jednak spotkała Kedana, demona, który pomógł Lucyferowi rządzić Piekłem. Nie wiedziała kim jest, więc nie przejęła się nim. Ten jednak zaatakował. Usiłowała się bronić, ale Kedan jest potężny i nawet ktoś z jej mocą, tylko lekko go zadrapał. Spodobała mu się jej siła. Zabrał ją do królestwa i postawił przed Lucyferem.
- Po jakimś czasie została jego oblubienicą, a co za tym szło królową. Była tysiąc razy gorsza niż sam władca Podziemia. Przed spotkaniem z nią, Lucyfer zachowywał się normalnie i z jakimiś normami, ale później było coraz gorzej i gorzej. Nevar był przeciążony. W Piekle zrobił się tłok, a wszystko przez zbyt liczne bitwy na powierzchni, które nie miały nawet większego pretekstu. To ją bawiło. Była psychiczna. - opowiedziała.
              To była moja przodkini?
- Heh, wyobraź sobie, że jesteś jej reinkarnacją. Wiedzą, że nie jesteś taka, jak ona, ale woleli to ukrywać. Przynajmniej ja tak to odebrałam. - wyjaśniła.
- Rozumiem...
- Eh, i tak oto temat zrobił się ponury. - jęknęła cicho. - Dobra, pomijając to wcześniejsze, skupmy się na twoim treningu. - powiedziała.
- Treningu? - zapytałam lekko rozkojarzona, gdyż całkowicie zapomniałam co ja tam robiłam.
- Po to mnie wezwałaś. - uśmiechnęła się. - Udało ci się przełamać bariery, które trzymały mnie wewnątrz, ale mój pobyt w twoim świecie ma granicę czasową. - powiedziała.
- Ile mamy jeszcze czasu? - zapytałam.
- Niedużo. - powiedziała. - Udało ci się złamać pewne granice. Moc, która jest za nimi ukryta... Może powodować problemy. - mówiła spuszczając wzrok.
- Problemy? Jakie pro...
- W każdy bądź razie, nie waż się brać udziału w jakiejkolwiek walce dopóki nie uda mi się zamknąć drzwi, których nikt nie powinien był otwierać. - spojrzała na mnie wrogo, po czym znikła.
           Kula spadła na dół i rozpadła się. Złapałam równowagę i stanęłam prosto. Patrzyłam w ziemię.
           O co jej chodziło? Moc, która może powodować problemy? Jaka moc?
- I jak? - zapytał dyrektor.
- Nijak. - odpowiedziałam i odeszłam.
           Poszłam do pokoju. Spojrzałam na zegarek. Odkąd zaczęłam trening minęły trzy godziny. Była piętnasta. Pojedynki miały zacząć się o osiemnastej.
           Tyle dobrego, że ja dzisiaj nie walczę. 
           Westchnęłam i poszłam do łazienki.


***
             Chodziłam po dziedzińcu. Wszyscy przygotowywali się do swoich walk. W głowie ciągle miałam jej słowa.
- Zgadnij kto. - poczułam czyjeś dłonie na oczach.
- Już całkiem ci odbiło, Yosey? - zapytałam i odwróciłam się do czerwonowłosego.
- Czemu? - zapytał.
- Jak bardzo chcesz mnie wkurzyć? - zapytałam.
- A jak mi idzie? - odpowiedział pytaniem, wieszając na mnie ręce.
- W skali od 0 do 10, masz setkę. - powiedziałam i minęłam go.
- Mówiłem ci, że jesteś podła? - zapytał i szedł za mną.
- Chcesz dostać jakąś nagrodę za ciągłe powtarzanie się? - odparłam.
- A jesteś jedna z nich? - zapytał, zachodząc mi drogę.
- Czego ode mnie chcesz? - założyłam ręce na klatkę piersiową.
- Ja nie chcę niczego od ciebie. Chcę ciebie. - uśmiechnął się zawadiacko, unosząc mój podbródek.
              Położyłam rękę na jego torsie, po czym odsunęłam się. On się przysunął, ja znów się odsunęłam i tak kilka razy dopóki nie znalazłam się pod ścianą. Czerwonowłosy położył na niej rękę.
- Dlaczego ode mnie uciekasz? - zapytał... smutnym głosem?
- O co ci...
- Nienawidzisz mnie? - zapytał.
____________________________________________________
Rozdział, rozdział, rozdział. Meega późno, ale w końcu.;P
Przepraszam, za ten "mały" odstęp, ale miałam tyle sprawdzianów, że nie mogłam nawet dotknąć komputera. Masakra. ;(
Dobra, komentujcie jeśli macie coś przeciwko lub jeśli coś wam się spodobało
Pozdrawiam.;>