sobota, 2 listopada 2013

Rozdział 15: Trening i inne zdarzenia

            Trening nie szedł tak gładko, jak mogłam to sobie wyobrażać. Kontrolowanie tych płomieni było o wiele trudniejsze.
- Skup się! - krzyknął po raz kolejny dyrektor.
           Co do płomieni nie było nikogo, kto mógłby nauczyć mnie kontroli nad nimi, więc padło na niego.
- Skupiam się! To nie jest proste. - odkrzyknęłam i ponownie próbowałam zapanować nad błękitem, ale oczywiście wyszło, jak zwykle.
- Dobra, inaczej. Stwórz krąg, wokół siebie. - rozkazał, a ja spróbowałam uczynić to, co powiedział.
           Płomienie oczywiście rozpostarły się dalej niż postanowiłam. Mimo, że oddaliliśmy się spory kawałek od reszty, tak, żebym miała jak największą swobodę, ogień dotarł do pozostałych.
- Mniejszy! - krzyknął.
- Przecież wiem. - odparłam i spróbowałam zmniejszyć krąg, jednak zamiast tego powiększyłam go.
           Odskoczyli szybko, widząc ogień.
- Ines! - krzyknął, chyba najgłośniej jak mógł, staruszek.
- Przepraszam! - krzyknęłam do nich i zmniejszyłam krąg.
            Teraz jego obwód znajdował się około dwóch metrów ode mnie.
- Co teraz? - zapytałam, trzymającego się za głowę, dyrektora.
- Widzisz w powietrzu te czarne kule? Są kilka metrów nad tobą. - powiedział, a ja spojrzałam w górę.
- Widzę. Jest ich sześć. - oznajmiłam.
             Sześć małych czarnych kul.
- Dobrze. Spróbuj w nie trafić. - nakazał. - Tylko tak, by płomień nie był większy od kuli.
- Huh? Nie potrafię go tak dobrze kontrolować. - powiedziałam.
- Ines. - skarcił mnie.
- Dobra. - burknęłam i spróbowałam wykonać zadanie.
            Jeden z płomieni poszybował w górę.
- Wszystkie naraz. - dodał.
            Dołączyło jeszcze pięć, mniej więcej tej samej wielkości, płomieni. Kiedy próbowałam je sięgnąć one nagle przesunęły się w inną stronę. Spojrzałam na dyrektora.
- Utrudnienie. - powiedział, a ja jęknęłam.
            Po kilkudziesięciu próbach złapania tych cholernych kul, miałam ochotę zabić dyrektora, który miał ze mnie niezły ubaw. Szczególnie po tym, jak oświadczył mi, że w ten sposób nie nauczę się kontroli, a jego zadaniem było rozwścieczenie mnie. Co mu się udało.
            Kilka chwil później spoważniał, ale ja nadal kipiałam ze złości.
- Czujesz ten przepływ? Gdy jesteś wściekła, szybciej uda ci się minąć zabezpieczenia. Oczywiście nie zdenerwowałem cię aż tak. Przygotuj się, bo teraz zaczyna się poważny trening. - oświadczył. - Zamknij oczy.
            Zrobiłam co kazał.
- Wyobraź sobie płomyk. Mały błękitny płomyk, który tli się na tle czerni. Widzisz, że zaraz zgaśnie, w twoich oczach powoli umyka z niego życie. Skup się! Teraz musisz zrobić wszystko, żeby go podtrzymać. Nie możesz pozwolić mu zgasnąć. Jeśli zgaśnie, stracisz całkowitą kontrolę. Wyobraź to sobie, on gaśnie, a ty musisz zrobić wszystko żeby go podsycić...- mówił.
            Widziałam to. Widziałam, jak płomyk, który ledwo się tlił, gaśnie. Nie chciałam tego.
            Stanęłam szerzej, a ręce rozłożyłam na boki. Poczułam silny wiatr kierujący się w moją stronę. Wiedziałam, że teraz wszyscy interesują się tym co robię.
           Kiedy widziałam, że ten płomyczek ma zgasnąć, czułam, jakby był moją ostatnią nadzieją. Jeśli stracę teraz ten płomień, stracę wszystko.
            Poczułam napływ ciepła do mojego ciała.
            - Nie pozwól mi zgasnąć... - usłyszałam cichy głos.
- Nie pozwolę... - wyszeptałam.
            Nagle wszystko ucichło. Wiatr nie wiał, wszyscy się zamknęli i patrzyli na mnie w skupieniu. Ręce wisiały teraz bezwładnie wzdłuż mojego tułowia, głowa sprawiała wrażenie, że ledwo trzyma się na szyi, a nogi nader sztywne.
            Cisza. Głęboka cisza. Nie słyszałam nic. Kompletnie nic.
            Poczułam kolejny napływ ciepła. Otworzyłam usta. Wzięłam głęboki wdech, a brzmiało to jakbym miała ochrypnięte gardło. Cichy odgłos jaki wydawałam początkowo zmienił się w głośniejszy. Mimo, że i tak pewnie ledwo słyszalny.
            Nagły huk. Podniosłam głowę. Wiem, że moje oczy przybrały intensywniejszy kolor. Patrzyłam na dyrektora.
- Nie pozwolę. - powiedziałam głośniej i uniosłam w górę wewnątrz kuli ognia.
            W środku nie byłam sama. Naprzeciw mnie stała czarnowłosa kobieta ubrana w biało-błękitną suknię. Uśmiechała się.
- Kim jesteś? - zapytałam.
- Twoim Źródłem. - odparła.
- Czym? - zadałam kolejne pytanie.
- Eh, musimy zacząć od początku. Jestem twoim Źródłem. Twoją mocą. Dzięki mnie masz kontrolę nad płomieniami. Połowiczną, ale jednak. - powiedziała.
- Jesteś... Moją mocą? - spojrzałam na nią zdziwiona.
- Duszą mocy. - uśmiechnęła się.
- Moimi płomieniami?
- Moja dokładna definicja to "narzędzie dające moc". Każdy z nadnaturalnymi mocami na Źródło. Jedni silniejsze, jedni słabsze. Zależy. - poprawiła sobie włosy. - Tak, jak wiesz należysz do odrębnej rasy. Jednak twoja siostra ani nikt z twojego otoczenia do niej nie należy. Nie ma rasy, która posiada nadnaturalną moc i zmienia się w zwierzę. Magowie pokazują różne sztuczki i udają, że są inni lub coś w tym stylu. - prychnęła.
- A Shannon, Kay lub Graves? Przecież...
- Sama w to nie wierzysz. Specjalnie to wymyślili, żebyś nie wiedziała kim jesteś. Należysz do rasy, która nie jest tą "dobrą". Nie chcieli byś o tym wiedziała, bo bali się, że mogłabyś wybrać swoją rasę. - wytłumaczyła.
- Czyli ciągle mnie okłamują? Mogli mi powiedzieć, przecież nie...
- Różnisz się od nich. - patrzyła się w bok. - Mimo, że Shannon jest twoją siostrą, a reszta przyjaciółmi nie wiedzą o tobie wszystkiego. Pochodzisz z Mrocznej Rasy, a twoim przodkiem jest Daemon, Upadła Królowa. - wyjaśniła.
- Daemon? - nie wiedziałam o co chodzi.
- Była to demonica, władająca ogniem, na który były wyjątkowo czułe demony. Mogła zabić kilkaset demonów naraz. Była ignorantką, która uważała, że nikt jej nic nie zrobi. Została nawet okrzyknięta "Królową", gdyż prawie żaden demon nie mógł jej powstrzymać. Jednak spotkała Kedana, demona, który pomógł Lucyferowi rządzić Piekłem. Nie wiedziała kim jest, więc nie przejęła się nim. Ten jednak zaatakował. Usiłowała się bronić, ale Kedan jest potężny i nawet ktoś z jej mocą, tylko lekko go zadrapał. Spodobała mu się jej siła. Zabrał ją do królestwa i postawił przed Lucyferem.
- Po jakimś czasie została jego oblubienicą, a co za tym szło królową. Była tysiąc razy gorsza niż sam władca Podziemia. Przed spotkaniem z nią, Lucyfer zachowywał się normalnie i z jakimiś normami, ale później było coraz gorzej i gorzej. Nevar był przeciążony. W Piekle zrobił się tłok, a wszystko przez zbyt liczne bitwy na powierzchni, które nie miały nawet większego pretekstu. To ją bawiło. Była psychiczna. - opowiedziała.
              To była moja przodkini?
- Heh, wyobraź sobie, że jesteś jej reinkarnacją. Wiedzą, że nie jesteś taka, jak ona, ale woleli to ukrywać. Przynajmniej ja tak to odebrałam. - wyjaśniła.
- Rozumiem...
- Eh, i tak oto temat zrobił się ponury. - jęknęła cicho. - Dobra, pomijając to wcześniejsze, skupmy się na twoim treningu. - powiedziała.
- Treningu? - zapytałam lekko rozkojarzona, gdyż całkowicie zapomniałam co ja tam robiłam.
- Po to mnie wezwałaś. - uśmiechnęła się. - Udało ci się przełamać bariery, które trzymały mnie wewnątrz, ale mój pobyt w twoim świecie ma granicę czasową. - powiedziała.
- Ile mamy jeszcze czasu? - zapytałam.
- Niedużo. - powiedziała. - Udało ci się złamać pewne granice. Moc, która jest za nimi ukryta... Może powodować problemy. - mówiła spuszczając wzrok.
- Problemy? Jakie pro...
- W każdy bądź razie, nie waż się brać udziału w jakiejkolwiek walce dopóki nie uda mi się zamknąć drzwi, których nikt nie powinien był otwierać. - spojrzała na mnie wrogo, po czym znikła.
           Kula spadła na dół i rozpadła się. Złapałam równowagę i stanęłam prosto. Patrzyłam w ziemię.
           O co jej chodziło? Moc, która może powodować problemy? Jaka moc?
- I jak? - zapytał dyrektor.
- Nijak. - odpowiedziałam i odeszłam.
           Poszłam do pokoju. Spojrzałam na zegarek. Odkąd zaczęłam trening minęły trzy godziny. Była piętnasta. Pojedynki miały zacząć się o osiemnastej.
           Tyle dobrego, że ja dzisiaj nie walczę. 
           Westchnęłam i poszłam do łazienki.


***
             Chodziłam po dziedzińcu. Wszyscy przygotowywali się do swoich walk. W głowie ciągle miałam jej słowa.
- Zgadnij kto. - poczułam czyjeś dłonie na oczach.
- Już całkiem ci odbiło, Yosey? - zapytałam i odwróciłam się do czerwonowłosego.
- Czemu? - zapytał.
- Jak bardzo chcesz mnie wkurzyć? - zapytałam.
- A jak mi idzie? - odpowiedział pytaniem, wieszając na mnie ręce.
- W skali od 0 do 10, masz setkę. - powiedziałam i minęłam go.
- Mówiłem ci, że jesteś podła? - zapytał i szedł za mną.
- Chcesz dostać jakąś nagrodę za ciągłe powtarzanie się? - odparłam.
- A jesteś jedna z nich? - zapytał, zachodząc mi drogę.
- Czego ode mnie chcesz? - założyłam ręce na klatkę piersiową.
- Ja nie chcę niczego od ciebie. Chcę ciebie. - uśmiechnął się zawadiacko, unosząc mój podbródek.
              Położyłam rękę na jego torsie, po czym odsunęłam się. On się przysunął, ja znów się odsunęłam i tak kilka razy dopóki nie znalazłam się pod ścianą. Czerwonowłosy położył na niej rękę.
- Dlaczego ode mnie uciekasz? - zapytał... smutnym głosem?
- O co ci...
- Nienawidzisz mnie? - zapytał.
____________________________________________________
Rozdział, rozdział, rozdział. Meega późno, ale w końcu.;P
Przepraszam, za ten "mały" odstęp, ale miałam tyle sprawdzianów, że nie mogłam nawet dotknąć komputera. Masakra. ;(
Dobra, komentujcie jeśli macie coś przeciwko lub jeśli coś wam się spodobało
Pozdrawiam.;>
             

           

niedziela, 15 września 2013

Rozdział 14: Piękny dzień z trucizną w tle

          Od tamtych wydarzeń minęły trzy dni, przez które również zdarzały się dziwnie, ale nie tak bardzo, jak tamtego dnia, rzeczy.
- Dzień doberek. - rzuciła się obok mnie, uśmiechnięta siostra.
- Coś ty taka wesoła? - zapytałam.
- A co mam być smutna? - uśmiechnęła się szerzej. - Przecież dziś jest taki piękny dzień. - odparła.
- Dzień, jak co dzień. - rzuciłam.
- A właśnie, że nie. Jak słodko, najwyraźniej zapomniałaś. Dzisiaj wypada ten cudowny dzień Pojedynków. - oznajmiła dziwnie gestykulując.
- Żartujesz. - powinno brzmieć, jak pytanie no, ale tak nie brzmiało.
- Nie. - zaprzeczyła.
- Cholera. - burknęłam w poduszkę.
            Zakładałam się z Orionem. Nie dość, że się nie odczepi, to będę musiała wystąpić?            Rzuciłam w Shannon poduszką i wstałam. Rozejrzałam się za lisicą, która tak, jak myślałam spała na parapecie. Pogłaskałam ją, a ona uchyliła powieki.
- Ines, uważaj... Niebezpieczeństwo. - wyszeptała, po czym znów zamknęła oczy.
            Ciągle powtarzała to kiedy tylko mnie zobaczyła. Nie wiem co, ale coś się z nią działo.
            Odeszłam od chowańca i zaczęłam przygotowywać się na zajęcia.

            Moją pierwszą lekcją była Kontrola. Na tych zajęciach ćwiczyłam kontrolę nad moimi wilczymi mocami. Choć sądziłam, że jest mi to zbędne, nauczyciel naciskał. Nie mogłam wytrzymać ciągłego powiadamiania mnie, że mam przyjść na zajęcia, więc zaczęłam na nie uczęszczać.
            Nauczyciel tego przedmiotu, Nathan Whole, był jednym z najbardziej lubianych nauczycieli w szkole. Jeżeli nie był na pierwszym miejscu w owym rankingu, pomijając RPD (Ranking Popularności wśród Dziewczyn). Podobno nie pozwalał by jakikolwiek jego uczeń się odizolowywał. Mimo, że moim zdaniem nie uczęszczanie na jedne z zajęć, które wcale nie są ci potrzebne, nie jest odizolowywaniem się. Ale to moje zdanie, więc mogę wsadzić je sobie gdzieś.
            W szatni musieliśmy się przebrać w specjalne elastyczne stroje, które nie rwały się przy przemianie. Były wygodne.
            Zmieniłam się w wilka bez przeszkód. Trening przypominał każdy poprzedni. Mierzyliśmy swoje umiejętności. Dzisiaj wypadło na szybkość.
            Byłam szybsza niż każda z dziewczyn, mimo że z jedną miałam trudności. Naprawdę dawno nie biegałam. Przy kolejnych wyścigach nabrałam swoją normalną prędkość, a wtedy biegłam na równi z chłopakami. Mimo, że raz przegrałam.
            W chwili gdy skończyłam swój ostatni wyścig, moje przednie i tylne łapy zaczęły płonąć błękitem. Najdziwniejszy był fakt, że to bolało. Nigdy wcześniej nie parzył mnie własny ogień...
           Zdążyłam zmienić się w człowieka, zanim wszystko pokryła ciemność.
         
           - Upadła królowa...         
           - Kochanka Szatana...
           - Błękitna Demonica...
            Zobaczyłam czarnowłosą kobietę, która śmiała się szyderczo. Zbliżała się do mnie...
           - Będziesz następna... - odparła przeraźliwym głosem.
           

           Szybko się poderwałam.
           Co to był za sen?
- Hej, obudziła się. - usłyszałam czyjś głos.
             Rozejrzałam się. Obok łóżka, akademickiego szpitala, stał Orion, Lyon i Shannon.
- Co... Wy... Tu... Robicie? - ciężko było mi mówić.
- Zemdlałaś nagle na lekcji. A przed tym podobno twoje łapy płonęły. Co się stało? - zapytała Shannon.
- Nie... Wiem. - dlaczego nie mogłam mówić normalnie?
- Nic nie mów. - odparła lisica leżąca na moich kolanach. - Nadstaw rękę. - nakazała, a ja tak zrobiłam.
              W pyszczku Avie płonął błękitny ogień. Po chwili ugryzła mnie, przy czym ja syknęłam z bólu. Poczułam, jak z miejsca ugryzienia cieknie krew. Ale nie tylko.
              Lisica odsunęła się zionęła ogniem, tak by nikogo nie poparzyć.
              Po chwili czułam się wiele lżej...
- Co zrobiłaś? - zapytałam płynnie.
- We krwi miałaś truciznę. Jej efekt składa się z czterech stadium. Najpierw twoja moc się ogranicza i mdlejesz po raz pierwszy, później drugi przy czym tracisz zdolność płynnej mowy, za trzecim zanikają wszystkie zmysły, a kiedy próbujesz użyć któregoś z nich, odczuwasz ból, czwarte stadium to omdlenie na kilka minut, a następnie trwasz w agonii przez, co najmniej dwadzieścia cztery godziny, po czym następuje zgon. - wyjaśniła.
- Kto mógł... - zaczął Orion.
- Tego nie wiem. - odparł chowaniec. - Ciężko będzie to ustalić...
- Czyli Ines była otruta już od momentu...
- W starej bibliotece. Ona sama wyczuła niebezpieczeństwo i wcale nie chodziło jej o spadający regał. Ogień wyczuł truciznę. Ktoś był ostrożny i osłabił mnie, bym nie mogła wyciągnąć z niej tej cieczy. - powiedziała.
              Wtedy
 zrozumiałam słowa, które za każdym razem powtarzała.
- Jak udało ci się wyciągnąć z niej truciznę? - zapytała Shannon.
- Błękitny ogień sam w sobie neutralizuje wszelkie trucizny, u Ines nie jest jeszcze rozwinięty, więc tylko ostrzega. - oznajmiła.
- Mówiłaś, że ktoś cię osłabił. Jak wyszłaś z pod czaru? - odparł Orion.
- Silvus ściągnął czar, który miałam na sobie. - wytłumaczyła.
               Zaczęłam się podnosić.
- Ines! - krzyknęła trójka.
- No co? - zapytałam.
- Masz leżeć. - nakazała siostra.
- Jeszcze czego. Jestem już zdrowa, tak? - zapytałam lisicy, a ona mi przytaknęła. - Więc nie mam zamiaru dłużej tu być.
               Podniosłam się z łóżka, po czym wyłożyłam się na ziemi. Wybuchli śmiechem.
- Paraliż. - odparła Avie.
               Haha, bardzo śmieszne.
- Twój chowaniec jest podły. - odparł czerwonowłosy i podtrzymywał mnie.
               Zbliżył się do mojego ucha.
- Przegrałaś. - szepnął. - Przygotuj się. Od tej pory w ogóle się ode mnie nie uwolnisz. - uśmiechnął się.
               Zacisnęłam zęby, po czym prychnęłam.
- Już to widzę. - rzuciłam. - Razem ze swoim haremem?
               Czemu sobie nie pójdzie?
- Nie wierzysz mi? - zapytał. - Nie. To nie to. Ty... Jesteś zazdrosna? - zapytał, a ja zastygłam.
- Za trzy, dwa, jeden... - mówiła coś uradowana Shannon.
               Wybuchłam. Błękitnym ogniem pokryło się całe moje ciało. Oriona odrzuciło kawałek dalej.
- Mówiłeś coś? - zapytałam.
- Tak. - spojrzał na mnie lekceważącym wzrokiem. - Jesteś... Zaz-dro-sna.- uśmiechnął się.
                Rzuciłam w niego jedną z kul.
- Na czym wnioskujesz coś takiego? - zapytałam.
- Twoje zachowanie... Jest... Wystarczające. - mówił unikając ognia.
- Ty... - nie zdążyłam powiedzieć nic więcej, gdyż zamknął mi usta swoimi.
                C-Co?! 
- Słodka. - usłyszałam cichy komentarz kiedy się ode mnie oderwał.
                Że jak?! Słodka?
                Już by oberwał kulą, ale w ostatniej chwili zatrzymał ją.
- Nie panujesz nad nim. Jeśli nie zaczniesz go kontrolować... Nic mi nie zrobisz. - powiedział.
- To się jeszcze okaże. - odparłam.
- Czekam na twój występ. - oznajmił podchodząc do drzwi. - Wybierz coś ładnego. - dodał i zdążył schować się za drzwiami zanim dosięgła go moja kula.
                 

***

                  Południe. Odbywał się ostatni trening przed pojedynkami.
                  Mimo, że niby wszystko zostało wyjaśnione, nadal nie wiedziałam nic o tamtych wydarzeniach. Avie nic nie wspominała o przywidzeniach, ostrzach i tym podobnych dziwnych rzeczach. Nie miałam pojęcia co o tym myśleć.
                  Nawet nie miałam na to czasu. Na owym treningu pojawił się oczywiście Książę, którego tak bardzo kochałam...
- Jak długo masz jeszcze zamiar tu siedzieć, Yosey? - zapytałam.
- Jak nieładnie. Chcę słyszeć swoje imię. - stwierdził.
- Tam ciągle je słychać. Idź i słuchaj. - wskazałam tłum dziewczyn.
- Nie, to nudne. Chcę słyszeć, jak ty je wymawiasz. - powiedział.
- Dobrze. - uśmiechnęłam się. - IDIOTA.
- Wredna. - burknął i zrobił minę, jak obrażone dziecko.
- Ines! - usłyszałam znajomy głos.
                    W moją stronę biegła Jenna.
                    Ona i reszta miała tu zostać to jutrzejszego wieczora, a dyrektor pozwolił im oglądać Pojedynki mimo, że obcych nie można na nie wpuszczać.
- Co jest? - zrobiłam kilka kroków w jej stronę.
                     Rzuciła się na mnie.
- Gratuluję. - uśmiechnęła się szeroko.
- Jenna? - zastanawiałam się o co jej chodzi.
- Jesteś wredna, jak mogłaś mi nie powiedzieć, że masz chłopaka. - zapytała.
                    Odwróciłam głowę w stronę czerwonowłosego.
- Kiedy się tego dowiedziałaś? - zapytałam, będąc ciekawa od kiedy trwa ta farsa.
- Orion mi dzisiaj powiedział. - oznajmiła.
- Ten debil. - szepnęłam.
- Co mówiłaś? - zapytała.
- Że nie jestem jego dziewczyną. - stwierdziłam odwracając się do Jenny.
- Ines, nieładnie kłamać. - usłyszałam za sobą, nie miałam zamiaru się odwracać.
- Walnę ci. - ostrzegłam. - I jeszcze raz powtarzam...
- Ines jest moją dziewczyną. - zatkał mi usta dłonią i dokończył za mnie.
- Okay, zostawiam was, mam jeszcze masę rzeczy do zrobienia. Pa. - odparła i odeszła.
- Pa. - pomachał jej Orion.
              Zdjął mi dłoń z ust.
- Zadowolony? - zapytałam.
- Bardzo. - powiedział z szerokim uśmiechem. - Bardzo. - powtórzył ciszej wtulając się we mnie, a ja poczułam się gorzej niż dziwnie.

___________________________________
Hej.:P Tak, jak obiecałam jest rozdział.
Wiem, pewnie trochę później niż się tego spodziewaliście, ale dopiero co miałam czas wejść, dopisać trochę i opublikować. ;(
Jestem ciekawa czy taki rozwój sytuacji wam się podoba.Tego dowiem się po komentarzach. ;D
No i jedno wielkie DZIĘKI.;D Jestem mega wdzięczna za aż tyle wyświetleń. Kiedy zaczynałam i czytałam czyjeś blogi myślałam, że jeśli jakieś wyświetlenia będą, to znikome, ale jak widać jest o wiele, wiele lepiej niż się spodziewałam. ^-^
No i dziękuję za wasze wsparcie.;3
Pozdrawiam.;>

poniedziałek, 26 sierpnia 2013

Rozdział 13: Dziwne wypadki

          Nie mogłam zasnąć przez całą noc. Tuż przed tym, jak całkowicie się rozjaśniło usłyszałam pukanie. Miałam zamiar wstać i otworzyć, ale ktoś mnie uprzedził. Shannon sprawdziła czy śpię, a ja nie wiedząc czemu wolałam udawać, że tak jest. Chwilę potem otworzyła drzwi.
- Czemu o tej porze? - pytała kogoś.
- Mniejsza. Lepiej byłoby gdybyś wyszła. - usłyszałam głos Erin.
         Chwila. Erin? Od kiedy ona i Shannon...?
         
Siostra zamknęła za sobą drzwi. Słyszałam, jak robią kilka kroków, oddalając się od naszego pokoju. W pewnym momencie zatrzymały się.
         Podniosłam się. Podeszłam bliżej drzwi, ale mimo wszystko ledwo cokolwiek słyszałam. Erin pewnie rzuciła jakieś zaklęcie.
- ...steś pewna? Przecież wiesz, że...
- Trudno. Ona zaczyna być...
          Później nie słyszałam już niczego.
          Ona zaczyna być...? O kim one w ogóle rozmawiają?

                                                         *** 

          Staliśmy przed areną. Dość często mieliśmy tam treningi odkąd zaczęliśmy ćwiczenia praktyczne. Ten trening jednak był o wiele cięższy niż każdy poprzedni.
          Na dzisiejszym mieliśmy trenować z imitacją demonów. Każdy musi stoczyć pojedynek z demonem, którego przyzwiemy.
          Oglądałam niesamowite walki. Wszyscy mocno poszerzyli swoje zdolności odkąd tu przyszli. Jednak nie ja.
- Monaghan. - wywołał moje nazwisko nauczyciel.
          Podeszłam do szkrzynki "Przywoływacza".
          Żeby wezwać imitację trzeba wypowiedzieć słowa Przysięgi Wywołującej. Mimo tego, że po słowach powinien sie pojawić demon, który równy jest naszej sile, skrzynka jest ustawiona tak, że ciągle wzywa tylko imitacje demonów z bardzo niskim poziomem.
          Zatrzymałam ręce tuż nad skrzynką i wypowiedziałam słowa Przysięgi.
- Ja Ines Monaghan, wzywam Ciebie Posłańca na krótkoterminowy pakt na sile mej mocy. Ujawnij swe oblicze. 
          Zaraz po tym powininna pojawić się imitacja, ale tak się nie stało.
- Monaghan, jeszcze raz. - nakazał nauczyciel.
- Ja Ines Monaghan, wzywam Ciebie Posłańca na krótkoterminowy pakt na sile mej mocy. Ujawnij swe oblicze. - powtórzyłam się, ale nadal nic się nie stało.
           Aare Cross. - usłyszałam w głowie.
- Monaghan...
- Ja Aare Cross, wzywam Ciebie Posłańca na krótkoterminowy pakt na sile mej mocy. Ujawnij swe oblicze. - tym razem imitacja pojawiła się, a ja mogłam zacząć trening.

                                                          ***
         
           Pora obiadowa. Siedziałam w stołówce wraz z Gathie i Lyonem. 

           Gathie zdawała nam relacje z konkursu jaki miała na muzyce.
           Był to jej ulubiony przedmiot. Zawsze cieszyła się kiedy mogła śpiewać lub grać na fortepianie. Kiedy mi o tym powiedziała przypomniało mi się moje pierwsze spotkanie z Lyonem. Najwidoczniej również fascynował się muzyką.
            Spojrzałam na blondyna. Podczas zajęć szkolnych nosił soczewkę na niebieskim oku. Na początku zastanawiałam się dlaczego jego oko jest raz indygo, raz błękitne, a teraz zastanawiam się czy skapnęłabym się, że nosi soczewkę jeśliby mi nie powiedział. Z moją inteligencją różne bywa.
- Nie było cię wczoraj. - odparłam do blondyna.
- Nie byłem tam potrzebny. - odpowiedział.
- Co chcesz przez to powiedzieć? - zapytałam. 
- Nic. Po prostu nie miałem potrzeby witać twoich znajomych. - stwierdził.                        
- Okay. W sumie masz rację. - odparłam, a on spojrzał na mnie zdziwiony.
- Ty tak na serio? Nie będziesz się ze mną kłocić? - zapytał.
- A ty co? Od kiedy tak bardzo jej pragniesz? - spojrzałam na niego.
- Ines, twoi znajomi przyjechali? - zapytała Gathie.
- Taa, wczoraj. - odpowiedziałam.
- Mogę ich poznać? - zadała kolejne pytanie.
- Jasne, ale po zajęciach. - odparłam.
- Super. - uśmiechnęła się.
                Skończyliśmy posiłek i wstaliśmy. Razem z Lyonem zaprowadziliśmy Gathie do jej pokoju. Mieliśny wracać gdy zobaczyłam jakieś niebieskie płomienie na dziedzińcu. Wybiegłam tam, ale Lyon od razu odciągnął mnie do tyłu.
                Spojrzałam na niego zdziwiona.
- Co ty robisz, idiotko!? Chcesz się zabić!? Zapomniałaś, że to czwarte piętro?! - zaczął na mnie wrzeszczeć.
                Dopiero po tym zrozumiałam, że pokój Gathie jest na czwartym piętrze...
                Spojrzałam w dół i nogi się pode mną ugięły.
                Co to do cholery było?! Przecież przed chwilą był tu dziedziniec... I płomienie. Co tu się do cholery dzieje?!


                                                          ***

            Siedziałam na dziedzińcu. Zastanawiało mnie, co do cholery, się działo. Od samego rana działo się coś dziwnego. Wyczułam, że ktoś za mną stoi. Wyczułam również kto to był.
- Co ty znowu odstawiasz, Yosey? - zapytałam nie odwracając się.
- Zastanawiałem się nad czym tak myślisz. - powiedział i usiadł obok mnie.
- Aaa, i teraz myślisz, że zacznę się zwierzać, płacząc ci w ramię? - zapytałam.
- Nie, choć miałem taką cichą nadzieję. - odpowiedział. - Stało się coś? - zapytał.
- Nie, nic wartego uwagi. - odparłam.
- Mimo wszystko jednak coś. - stwierdził.
- Będziesz wiercił? - zapytałam.
- A co będę miał z tego, że się poddam? - spytał.
- Ty nic, ja święty spokój. - oświadczyłam.
- Lipny układ. - stwierdził.
- Pech, pogódź się z losem. - dodałam i wstałam.
             Orion raptowanie pociągnął mnie za nadgarstek. Szybkim tempem znalazłam się w półprzysiadzie. Spojrzałam groźnie na czerwonowłosego.
- Co ty do cholery...
- Patrz. - wskazał kolumnę przed nami.
- Nic tam nie... - przyjrzałam się uważniej.
             W ową kolumnę wbite były trzy ostrza.
- Co tu się dzieje? - zapytałam bardziej siebie niż Oriona. - To wszystko... Co to do cholery jest?!

____________________________________
Hej. ;P
Mam w miarę dobry humor więc udało mi się dokończyć rozdział 13.:D
Wiem, że możecie być trochę rozczarowani tymi nie wyjaśnionymi zdarzeniami, ale wkrótce wszystko zacznie się wyjaśniać.;)

Grr... Jeszcze tylko tydzień i szkoła. Trzeba wykorzystać te ostatnie dni, jak najlepiej, choć watpię by jakoś mi to wyszło. Uważam, że te wakacje były moimi najgorszymi wakacjami jakie kiedykolwiek miałam. T-TNo, ale cóż, mam nadzieję, że wasze były udane.^^

P.S: Do teraz "P.S" zastąpię "Edit". A więc...
Edit: Wielkie dzięki za 6000 wyświetleń. >_< Jestem mega wdzięczna i cieszę się, że ktoś ma ochotę czytać moje wypociny.^^ Taa, tak w ogóle to chciałam polecić wam bloga mojej przyjaciółki, która również pisze opowieść fantasy:


Polecam, bo sama również się wciągnęłam. *_*

Dobra, rozpisałam się i można by było w końcu kończyć, bo was zanudzę. xD Aaa i jeszcze  życzę udanego ostataniego tygodnia wakacji (psuję tym humor wam i samej sobie, więc powinnam przestać to powtarzać). ;P

Pozdrawiam.;>

wtorek, 13 sierpnia 2013

Rozdział 12: Wyjaśnienia?

    Dzień wcześniej...  
Trwała noc. Tak, jak zresztą zawsze w Podziemnym Królestwie. Czarnowłosy, niski chłopak, biegł korytarzem w stronę jakiejś sali. Stanął przed wielkimi dębowymi drzwiami, które po chwili się otworzyły. Chłopak od razu wbiegł do środka, by zdać raport swojemu panu. Ukląkł i opuścił głowę w dół.
- Wasza Wysokość, zaczynają pojawiać się komplikacje. Nie potrafię określić czy nasz cel nadal może znaleźć się w naszym zasięgu. - powiedział.
- Co chcesz przez to powiedzieć? - zapytał czerwonooki mężczyzna z czarnymi rogami średniej wielkości, patrząc złowrogo.
     Jego długie czarne włosy oplatały się wokół niego. Spojrzenie wskazywało na to, że najchętniej zabiłby bezużytecznego sługę.
- Przy naszym celu...
- Naszym? Śmiesz mówić do mnie w ten sposób? - zapytał lekko unosząc głos.
- Najmocniej przepraszam! Przy twoim celu zaczyna przybywać niepotrzebnych...
- Milcz. - nakazał, po czym wstał i podszedł do chłopaka.
- Oh, widzę, że dobrze się bawisz Lucyferze. - stwierdził blondwłosy mężczyzna, który po chwili stał przy tutejszym władcy.
- Kedan, cóż za rzadkość. Mógłbyś chwilę poczekać tylko zajmę się...
- Puść go. Nie mamy czasu, by się z nim bawić. - oznajmił blondyn.
        Czarnowłosy prychnął i nakazał chłopakowi wyjść. Ten posłusznie wykonał rozkaz.
- Tak więc, mniemam, że masz dla mnie coś ciekawego. - uśmiechnął się szyderczo.
- A jakże. - odparł, a po chwili na jego rękach pojawiła się stara księga. Lucyfer spojrzał na nią zszokowany. - Auras Guide - Przypomnienie Aury. Wiesz do kogo należała, mam rację?
- To księga Daemon. Skąd ją...
- Skoro to jej księga, powinna do niej trafić nie sądzisz? - zaproponował.
- Jest niedoświadczona, nawet nie wie kim jest. Nie będzie wiedziała, jak jej używać. - stwierdził czarnowłosy, siadając z powrotem na tronie. - Nie odpowiedziałeś na moje pytanie.
- Nieistotne. - odparł. - Uważam, że powinna znaleźć się w jej pobliżu.
- Niech ci będzie. Choć nawet teraz wiem, co zrobi gdy ją zobaczy. Dalszy przebieg jest równie oczywisty. - powiedział.
- Masz rację, ale to może być ciekawe. - uśmiechnął się.
- I tak zrobisz, co chcesz. - odparł zrezygnowany. - Wracając do tematu naszych wcześniejszych rozmów. Tak, jak przewidywałeś, twój syn ją odwiedził. Nasza słodka demonica ma taką samą energię, jak twoja zmarła córka, mimo, że jest Daemon.
- Jej natura ciągle ze sobą walczy. Wewnątrz niej siedzi potwór, który po pewnym czasie ją pochłonie. Wystarczy chwila zawahania. - wypowiedział blondyn, a księga zniknęła z jego rąk.
- Tak, też o tym myślałem. Mamy jeszcze sporo czasu. Gdyby tylko ten kretyn nie odszedł stąd, żeby nagle zamienić się w jej bohatera, trwałoby to nieco krócej, ale w ten sposób nie będzie nudno. Widać, że nawet najbliżsi nie są w stanie jej zaufać. - odparł.
- Muszę się z tobą zgodzić.

Akademia Louge - teraz


- Co do...
- Pozwól, że wytłumaczę. - pomachała mi przed twarzą Shannon. - Tak więc. Michael Graves, którego znasz, jako nauczyciela historii, pracował tam pod przykrywką, bo jego prawdziwym celem było spotkanie ciebie. Michael to nasz przyjaciel z dzieciństwa, choć ty zapewne go nie pamiętasz. Jest taki, jak my. Również przyjechał w odwiedziny. - powiedziała.
- Wszystko spoko, tylko czemu, ja nic o tym nie wiedziałam? - zapytałam zdenerwowana. - Ah, no tak, zapomniałam. Przecież, pan nauczyciel, nie miał okazji by mi to powiedzieć, podczas gdy siedziałam w klasie po każdej jego lekcji. - stwierdziłam z sarkazmem.
- Nie mogłem. Z resztą wątpię byś mi wtedy uwierzyła. Kiedy zrozumiałem, że za niedługo odbędzie się twoja przemiana, powiedziałem Rafe'owi, że pod żadnym pozorem nie może być wtedy blisko ciebie. Jeśli tak by się stało zginęłabyś. Pominąłem niektóre dość ważne szczegóły, a później zostało to źle odebrane. I to tyle. - skończył.
      Westchnęłam. Nie miałam ochoty cokolwiek dodawać. Później zabrał głos Rafe.
- Dobra, Ines jest dla mnie, jak młodsza siostra, więc chciałbym wiedzieć, kto to? - zapytał wieszając się na mnie i wskazując na Oriona.
- Widzę, że humorek dopisuje. Jak siostra, tak? Będziesz grał mojego straszego braciszka? - zapytałam.
- Nie inaczej. - dodał. - Przypominasz Raine, nic na to nie poradzę. Nawet Lydia może to potwierdzić. - obronił się.
- Lydia? - zapytałam.
- Tak. Rafe i Raine byli bliźniakami. Raine zginęła kilkanaście lat temu. - odezwała się czerwonowłosa.
- Przykro mi. Ale skoro byli bliźniakami w jakim stopniu przypominam Rafe'a? - zapytałam.
- Charakter. Identyczny charakter. A oprócz tego wypływa z ciebie podobna energia, mimo, że wasze moce nie mają ze sobą nic wspólnego. - opowiedział. - Dobra wróćmy do tematu, kto to? - zapytał ponownie.
           Orion spojrzał na niego niepewnie. Nie zorientowałam się dlaczego.
- Orion Yosey, były Następca Władcy Piekła. - przedstawił się, ale to nie zrobiło na nich większego wrażenia.
- Tak myślałam. - odparła Lydia. - Było o tobie zbyt cicho. Zrozumiałeś? - zapytała.
- Nie mógłbym tego nie zrozumieć. - odpowiedział.
           Co zrozumiał? O co chodzi?- Dobra, to ja proponuję małą wyżerkę. - powiedziała, a wszyscy się z nią zgodzili.

                                                             ~*~
           Przebudziłam się. Ciągle była noc. Silvus zaproponował, aby nasi goście zatrzymali się w naszym dziale, bo nikt oprócz nas tam nie mieszkał i było wystarczająco dużo pokoi. Ciągle mnie to zastanawia czemu Shannon uparła się na mieszkanie razem, skoro jest tyle wolnych pokoi, ale w to nie wnikam.
            Wstałam. Avie spała na parapecie. Zeskoczyła momentalnie, jak usłyszała, że otwieram drzwi. Spojrzała na mnie znacząco, a ja westchnęłam i pozwoliłam jej iść ze sobą. Skierowałyśmy się do mojej sali treningowej.
            Usiłowałam wykrzesać z siebie trochę więcej mocy, ale nie dawałam rady pokryć ogniem czegoś więcej niż dłoni. Usiadłam zrezygnowana.
            Zaczęłam zastanawiać się, o co chodziło podczas tej rozmowy. Nie miałam pojęcia co miało znaczyć to "Zrozumiałeś?".
- Cholera. - odparłam i odchyliłam głowę do góry.
- Ines...-
             Przestałam nad tym myśleć. I tak nic mi z tego nie przychodziło więc było to bezsensowne.
             Wstałam i poczułam się dziwnie. Nie wiedziałam co to za uczucie. Avie patrzyła na mnie bacznie. Po chwili uczucie ustało.
- Chodź, wracamy. - rzuciłam do Avie, a ta wskoczyła mi na bark.
______________________________________________
Pisałam na szybko.;(
Jeśli zauważycie jakieś błędy, wypiszcie, poprawię. ;P

Oh, a tak w ogóle jestem naprawdę wdzięczna wszystkim moim czytelnikom, za to, że poświęcają czas na czytanie tego opowiadania. ^_^
Bardzo możliwe, że na jakiś czas nie będą pojawiać się nowe rozdziały, ale to jeden z gorszych scenariuszy. Wiecie szkoła i tym podobne. Chcąc nie chcąc muszę się powoli przygotowywać. Choć zostało jeszcze trochę czasu... Heh, mam nadzieję, że dodam w te wakacje choć jeszcze jeden rozdział. :D
Dobra, zbieram się, bo to już zbliża się 2:00.xD

Pozdrawiam.:>


      

środa, 17 lipca 2013

Rozdział 11: Ogień, omdlenie, zaskoczenie

- Możesz się już zamknąć?! - zapytałam poraz kolejny, ciągle śmiejącą się Shannon.
- To... Nie moja... Wina. - mówiła łapiąc dech, po czym znów zaczęła się śmać.
           Zacisnęłam zęby. To wcale nie było śmieszne.
- Po co akceptowałaś ten zakład? - zapytała, gdy trochę się opanowała.
- Bo myślałam, że to dobra okazja na pozbycie się tego durnia? - walnęłam głową w ławkę.
- Heh, to nie zmienia faktu, że rzuciłaś się na głęboką wodę. Mierzysz się z jednym z "książąt akademickich". Patrz. - powiedziała i wskazała na drzwi wejściowe od klasy, w której mieliśmy zajęcia z kontroli nad mocą.
            Do owego pomieszczenia wchodził "książę" Orion. Oczywiście, nie sam. W około niego powstał łańcuszek dziewczyn, które nawet nie miały tu zajęć. Serio zaczęłam żałować, że gram w grę, której to on ustalał zasady. No cóż nie wynaleźli jeszcze leku na idiotyzm.
- Zapomnij o wygranej. - znów wybuchła śmiechem.
            Co w tym takiego śmiesznego?
- Stul...
- Ines! - usłyszałam, jak ktoś mnie woła.
            Niedaleko nas stała ta sama dziewczynka, którą obroniłam przed Logue. Często przychodziła do nas. Polubiła Shannon, jak i Avie.
            Wstałam i podeszłam do niej.
- Hej, Gathie. - uśmiechnęłam się, podniosłam ją i uścisnęłam.
             "Gathie" to skrót od imienia Agatha, którym wszyscy się posługiwali.
              Zielone, intensywne oczy, czarne lekko kręcone włosy. Jakby nie patrzeć ten wygląd przypominał mi Savera. Chciałabym się nimi spotkać.
              Postawiłam dziewczynkę, która powędrowała na miejsce obok mnie. Znaczy prawie, bo tam zaczęła sie o nie kłócić z tym czerwonowłosym prześladowcą.
- Orion, naprawdę? Naprawdę? Kłócisz się z sześcioletnią dziewczynką o miejsce? - pytałam z sarkazmem.
- No, bo nie mam gdzie siedzieć. - zrobił minę naburmuszonego dziecka.
- Kto chce siedzieć obok Yoseya? - zapytałam dość głośnym tonem.
              Zgłosiło się większość dziewczyn.
- Widzisz, masz gdzie siedzieć. - uśmiechnęłam się szyderczo, a Orion usiadł niedaleko nas.
              Okazało się, że Gathie jest do tego siedzenia zbyt niska. Tak więc, po chwili siedziała na kolanach kolejnego "księcia", Lyona.
- A ty ciągle nic nie rośniesz. - stwierdził blondyn.
- Mi pasuje, ewentualnie od tego mam ciebie. - odgryzła się brunetka.
               Gathie była córką, siostry Silvusa, czyli kuzynką Lyona. Widok tej dwójki razem był naprawdę ciekawy. Lyon, był "księciem", a jak na księcia przystało był przystojny, Gathie natomiast dzierżyła miano "małej księżniczki", i była mega śliczna. Czyli duet idealny, powiedzmy "idealny".
- Spędzacie ze sobą dużo czasu. - stwierdził Lyon.
- Przeszkadza ci to? - zapytałam.
- Nie, to dobrze, że się nią opiekujesz. Jestem ci wdzięczny. - odparł i uśmiechnął się.
                Znowu. Taki "miły" jest, gdy coś mu naprawdę nie pasuje. Jakoś za sobą nie przepadamy.

                                                         ***
                Siedziałam w starej bibliotece, która znajdowała się w "moim" dziale, bo nawet takie miano już otrzymał.
                Zauważyłam, że mój ogień pokrywa tylko dłonie. Nieważne, jak bardzo starałabym się roznieść go po całym ciele, nijak mi to wychodziło. Kule natomiast, nadawały się jedynie do karmienia Avie, bo w ataku to one raczej nie miały zastosowania.
                Przy czytaniu kolejnej księgi usłyszałam, jak coś upada pomiędzy działami książek, które znajdowały się kawałek ode mnie. Taa, ta biblioteka, była mega wielka.
                Zapłonęły mi dłonie, a ja zaczęłam kierować się w tamtą stronę. Jak na każdym horrorze, w którym bohaterka słyszy huk i idzie to sprawdzić, a potem znajdują jej ciało. Jednak ta ciekawość zżera.
                 Kiedy zbliżyłam się zauważyłam niewielkie światło wychylające się zza owych półek. Skradałam się powoli, choć nie mam pojęcia, po co się skradałam. Poczułam, jak ktoś uderzył mnie czymś ciężkim w plecy. Odwróciłam się, bo dokładnie wiedziałam kto to zrobił.
- Gdzie się skradasz? - zapytała rozweselona Shannon, trzymając wielką księgę.
- Zabawne, doprawdy zabawne. - odpowiedziałam, zgasiłam płomienie i również uderzyłam ją jakąś książką. - Co tu robisz? - zapytałam.
- Robicie. - poprawiła mnie siostra. - Nie jestem tu sama. Lyon jest ze mną.
- On? - zapytałam niedowierzająco.
- Chyba za sobą nie przepadacie. - stwierdziła.
- Bingo. - odpowiedziałam i weszłyśmy między półki.
              Lyon wkładał z powrotem jakąś książkę.
- Masz ją? - zapytał.
- Tak - odparła i pokazała mu wielką księgę.
              Widząć ją, poczułam się niepewnie. Odruchowo zapłonęły mi dłonie.
- Ines? - zapytała Shannon, a ja spostrzegłam, że to wygląda co najmniej dziwnie i zgasiłam płomienie. Siostra usiadła obok Lyona.
- Ta księga... Niebezpieczeństwo...
- Mówiłaś coś? - zapytała.
- Nie, nic. - odparłam i złapałam się za głowę.
              Niebezpieczeńtwo...
             
Obraz przed oczami robił się coraz bardziej niewyraźny. Złapałam się regału, przewróciłam się, a regał leciał za mną. Usłyszałam bardzo wysoki dźwięk, a potem nic już nie pamiętałam.

                                                           ***
              Obudziłam się w swoim łóżku. Obok mojej głowy stała Avie, która bacznie mi się przyglądała. Była o wiele większa niż ostanim razem.
              Ostrożnie przeniosłam się do pozycji siedzącej. Przetarłam oczy i jeszcze raz spojrzałam na lisicę.
- Co...
- Byłaś w starej bibliotece. Przekazałaś mi słowo "niebezpieczeństwo", a gdy tam pobiegłam spadał na ciebie regał. Zatrzymałam go, ale wiem, że nie o to nazwałaś niebezpieczeństwem. O co chodziło? - zapytała.
              Nie wiem czemu, ale chciałam omijać ten temat. Chodzi mi o temat tej księgi.
- Wow, ale urosłaś, ile byłam nieprzytomna? - zapytałam, omijając pytanie.
- Ines Aare Cross Monaghan, nie próbuj mnie ignorować w tego typu sprawach. - warknęła na mnie.
              Taa, w końcu takiej reakcji mogłam się spodziewać.
- Możemy... Narazie o tym nie mówić... Ja... - powiedziałam to naprawdę załamanym tonem i wcale nie udawałam.
               Nie chciałam mówić o tym. Nie mam pojęcia czemu, po prostu...
- Ines... - spojrzała na mnie współczująco.
- No to ile byłam nieprzytomna? - ponowiłam pytanie.
                  Zignorowałam jej spojrzenie.
- Trzy dni, cztery godziny, dwadzieścia dwie minuty i piętnaście sekund. - odpowiedziała.
- Heh. Gdzie reszta? - zapytałam.
- U Silvusa.  - wyjaśniła. - W każdym bądź razie, powiedzieli, że jeżeli się obudzisz masz  również iść do Zakazanego Pokoju. - oznajmiła.
                 Podniosłam się i poszłam do łazienki. Wzięłam szybki prysznic, wyciągnęłam z szafy ciuchy, ubrałam się i wyszłam razem z Avie. Czułam... Ich zapach!
                  Pobiegłam prosto do Zakazanego Pokoju. Otworzyłam z hukiem drzwi.
- Nie ma to, jak wielkie wejście. - usłyszałam głos Jenny i od razu podeszłam ją objąć.
                  Byli tu wszyscy z Dead Falls. Opowiadali mi co działo się w Dead Falls przez te pół roku. Jenna przeszła przemianę i została dziewczyną Sean'a. Sylvia również znalazła sobie chłopaka, Kaya Glows'a. Był tej samej rasy co ja, choć nawet nie wiem, jak nazywa się ta rasa, a no i miał ze sobą niewielkiego szarego kotka.
 Lydia nawiązała lepszy kontakt z Rafe'em. Wszystko dobrze się układało. Na szczęście.
- A co działo się u ciebie? - zapytała Lydia.
- Heh, trochę tego dużo. Od czego by tu zacząć? - zapytałam samą siebie.
- Proponowałbym od początku . - usłyszałam za sobą głos Oriona, który oczywiście się na mnie uwiesił. - Kochana, nie zapomniałaś o zakładzie, prawda? Masz trzy dni w plecy. - oznajmił.
- To chyba nie twój problem i łaskawie zabierz te ręce. - powiedziałam łapiąc go za dłonie, jednocześnie uwalniając kilka iskier, które delikatnie musnęły jego ręce. To, że go tylko musnęły, nie znaczyło, że to wcale nie bolało. Szybko zabrał dłonie.
- Jesteś okrutna, to bolało. - poskarżył się.
- Już coś mówiłam na ten temat. - stwierdziłam i uśmiechnęłam się złośliwie.
- To twój chłopak? - zapytała Sylvia.
- Jeszcze czego./Tak. - powiedzieliśmy równocześnie.
                 Chyba oczywiste, która odpowiedź była moja, a która Oriona.
- Jaka synchronizacja. - zaśmiała się siostra, która również stała za mną.
- To nie jest śmieszne... - odwróciłam się i przy Shannon zobaczyłam... Gravesa?
______________________________________________
No w taki sposób mamy rozdział 11. ;P
Mam nadzieję, że jest dość zadowalający.:D Jeśli nie, oczekuję krytyki. Jeżeli zauważyliście jakieś błędy, wypiszcie, rozdział pisany był na szybko, więc dlatego jestem pewna krytyki. Ale trudno, następny będzie lepszy.:P
Minął już prawie miesiąc wakacji. ;P Mam nadzieję, że drugi nie zleci tak szybko.
Pozdrawiam.;>

sobota, 29 czerwca 2013

Rozdział 10: Pojedynki i intrygujący zakład

           Trudne początki, co? Może powinnam to ująć inaczej? 

        Radcy zostali poinformowani, kim jestem i z jakiej rodziny pochodzę, dzięki czemu odpuścili mi "test".
Shannon i Orion zapisali się do akademii. Przenieśli się do mojego przedziału. Orion miał mieszkać z Lyonem, a Shannon u mnie.
           Odzyskałam kilka wspomnień. Pamiętałam zabawę z Shannon, jakieś przyjęcie oraz jak mama próbowała się ze mną pożegnać zaraz przed wymazaniem pamięci. Kiedy przypominałam sobie te rzeczy, odczuwałam ból. Tym bardziej bolało, gdy dowiedziałam się, że nie żyją, bo rodzice zginęli na jednej z misji, jaką otrzymywała organizacja, do której należeli.

             Usiadłam na parapecie i zaczęłam przyglądać Avie, bo tak nazwałam, jak się okazało, lisicę. Mogłam trzymać ją w akademiku, bo nie do końca była zwierzęciem.
- Ines... Jestem głodna. - powiedziała lisica wskakując mi na kolana.
             Avie to lisi demon, a one jak najbardziej posługują się ludzkim językiem. Gdy mi to powiedziała zastanawiałam się, dlaczego nie odzywała się od początku. Co więcej, jadła mój ogień. Mogła, ponieważ była moim chowańcem. Pożywiała się również zwykłym jedzeniem, ale mój ogień podobno najbardziej jej smakował.
              Utworzyłam dość duży, błękitny płomień, który unosił się nad moją ręką. Avie zaczęła go połykać, a gdy skończyła zeszła mi z kolan. Wskoczyła na moje łóżko i zasnęła.
              Po chwili do pokoju wróciła Shannon, z dodatkowych zajęć. Cała ich trójka miała nadrobić materiał. Bądź co bądź, sporo ich ominęło. Choć wątpię, by jakoś specjalnie się do tego przykładali. W sumie to się nie dziwię.
             Odczuwałam niepokój, kiedy na nie wychodziła. Naprawdę nie potrafiłam zaufać tej dwójce.  Orion Yosey - demon, wychowany u Szatana, posługujący się potężną magią. Lyon Clive - syn dyrektora, posługujący się równie potężną magią, a do tego potrafi otwierać bramy pomiędzy światami.
- Istna mordęga. Kiedy to się skończy? - westchnęła i opadła na łóżko.
- Nie musisz się martwić. Wraz z zakończeniem roku, czyli za dwa miesiące. - odparłam.
- Żartujesz? - poderwała się i spojrzała na mnie przerażona.
- Czego się tak boisz? Przecież "to tylko zajęcia dodatkowe". - zacytowałam ją.
- Nie denerwuj mnie. Skąd mogłam wiedzieć, że to będzie takie męczące? - ponownie westchnęła.
- A nie mówiłam? Przecież ostrzegałam. - odparłam.
                Odwróciłam głowę w stronę szyby.
- Ej, za tydzień coś dzieje się w akademii? - zapytała. - Kiedy wracałam, słyszałam, jak jacyś ludzie nie mogą się doczekać przyszłego tygodnia.. - opowiedziała.
- Co roku organizują tu Pojedynki. Udział bierze kto chce. Rzucasz komuś wyzwanie, a na specjalnej arenie odbywa się wasza walka. No chyba, że ten, komu rzucisz wyzwanie nie będzie chciał z tobą walczyć. Wtedy nic nie możesz zrobić. Jeżeli będziesz walczyć poza areną, bez względu na wszystko, i ty, i twój przeciwnik zostaniecie ukarani. - opowiedziałam.
- Niezłe. - odparła.
- Taa. Niezłe. - odparłam.
- Będziesz z kimś walczyć? - zapytała.
- Wątpię. A ty masz zamiar. - stwierdziłam widząc, jak się napaliła.
- Nie inaczej. - uśmiechnęła się.
- Z kim? - zapytałam.
- Avie szybko rośnie. - stwierdziła, zmieniając temat.
               A więc tak? Niech ci będzie...
- Lisie demony rosną szybko przez pierwsze kilka dni, a potem stają w miejscu. - odpowiedziałam.
- Nie wiedziałam. A ty skąd o tym wiesz? - zapytała.
- Nie mam tych książek na pokaz. - powiedziałam  i wskazałam na biblioteczkę.
               Shannon podeszła do niej. 

- Sporo ich. Ej, nie mów mi, że wszystkie przeczytałaś. - spojrzała na mnie.
- Nie, zostało mi jeszcze trochę. Ale już jestem przy końcu. - odparłam.
               Kiedy siedziałam tu sama, nie miałam co robić. Zajmowałam się czytaniem. Dowiedziałam się kilku ciekawych infromacji.
- Jesteś ode mnie starsza, a sprawiasz wrażenie młdoszej. - odparłam.
- O dwa lata. Nie rób z tego wielkiej różnicy. - mruknęła otwierając jedną z książek.
               Tak, o dwa lata. Mimo tego nie różniła się ode mnie za wiele. Wbrew pozorom byłyśmy naprawdę podobne.
               Są pomiędzy nami również różnice. Shannon ścięła włosy po szyję, zaraz po wyjściu ze szpitala. Nie lubiła mieć dłuższych włosów. Ja zaś zostałam w długich. No i są różnice w naszych charakterach. Shannon lubi zbliżać się do ludzi, ja wolę trzymać się z boku. Ona jest bardziej wesoła, ja bardziej poważna.
               Przebywając z nią i tak mocno się zmieniłam.
- Ej, jest opisana moja magia. - odparła zaciekawiona i usiadła na łóżku, zagłębiając się w lekturze.
               Usłyszałam pukanie do drzwi. Shannon była całkowicie nieobecna, więc poszłam otworzyć.
               W drzwiach stało kilka dziewczyn.
- Jesteś Ines, prawda? - zapytała jedna.
- Tak. - odparłam.
- Czy jesteś dziewczyną Oriona? - zapytała kolejna.
- Co proszę?! - zapytałam.
               Czy te dziewczyny mają nierówno pod sufitem?
- Czy jesteś...
- Nie, nigdy i w żadnym wypadku. - odpowiedziałam. - Dlaczego w ogóle zadajecie mi takie pytanie?
- No, bo tak słyszałyśmy. - odpowiedziała jedna z nich.
- Nie wiem kto wam opowiada takie bzdury, ale coś podobnego nigdy nie będzie miało miejsca. Nigdy nie zostanę dziewczyną kogoś takiego, jak Orion Yosey...
- Auch, ranisz mnie, Ines. - usłyszałam głos czerwonowłosego, trzymającego rękę na klatce piersiowej, kierującego się w naszą stronę.
- Jakby mnie to interesowało. - odparłam i zamknęłam drzwi.
             Oczywiście otworyły się po chwili i zjawił się w nich Orion.
- Nie pozwalasz sobie na za dużo? - zapytałam mając
 na myśli nie tylko wejście bez pozwolenia.
- Ale Shana mi pozwala, prawda? - zapytał.
              "Shana" to skrót od Shannon, którego używa Orion.
- Shana? - zapytałam. - Mówisz mi, że moja siostra pozwala ci kreować te durne plotki?
            Spojrzałam na nią.
- Jakie plotki? Te o tym, że chodzicie ze sobą? - zapytała, patrząc na mnie.
- Tak. - odparłam.
- Nie, ja mu na to nie pozwalam... To ja je wymyślam i rozpowiadam komu popadnie. - odparła wesoło po czym wróciła do książki.
- Przepraszam... MOŻESZ POWTÓRZYĆ, BO CHYBA NIE DOSŁYSZAŁAM! - ryknęłam na nią.
- Żartuję, żartuję.
 - obroniła się.
- Oj, Ines. Czy tak nie jest wygodniej? - zapytał Orion. - Przecież i tak w końcu będziesz moja. - powiedział i pocałował końcówki moich włosów.
- Dotknij mnie jeszcze raz, a podam cię o napastowanie seksualne. - powiedziałam.
- Przecież jeszcze nic ci nie zrobiłem. - odparł.
- A ja mam to gdzieś. Odwal się ode mnie. A i jeszcze jedno trzymaj swój harem na smyczy. - powiedziałam i minęłam go.
             Usiadłam na łóżku, a Orion wyszedł.
- Nie jesteś za ostra? - zapytała Shannon.
- Dla takiego kogoś, jak on nie można być za ostrym. - prychnęłam.
- On też ma swoje uczucia. - powiedziała.
- Tak, masz rację. Uwielbienie do samego siebie. Ten kretyn myśli, że może mieć wszystko i wszystkich, a jego harem potwierdza jego tok myślenia. Jest żałosny! - powiedziałam, a Shannon zaczęła mi się przyglądać.
- Coś musiało sie stać, że tak go traktujesz. - stwierdziła.
- Próbował mnie zabić? - zapytałam.
            Oczywiście to nie to było jedynym powodem mojej nienawiści wobec niego, ale musiałam jakoś ominąć ten temat. Może i jestem dziecinna, że wściekam się o coś takiego, ale on mnie przecież pocałował. Może nie zachowywałabym się tak gdyby nie fakt
, że był wtedy wewnątrz MARTWEGO CIAŁA! 
- Dobra, po prostu możesz mu trochę odpuścić. Nie mówię, że masz obdarzyć go bezgranicznym zaufaniem, ale badź choć trochę bardziej wyrozumiała. Wykonywał rozkazy. - powiedziała.
- Wątpię, że mi to wyjdzie. - oznajmiłam krótko i wyszłam z pokoju.
            Skierowałam się do mojej sali treningowej.
            Była ogromna. Prawdopodobnie największa sala treningowa w akademii. Należała do mnie, gdyż reszta uczniów, a nawet nauczycieli bała się jej używać, bo była "nawiedzona". Mnie to zbytnio nie interesowało.
            Po chwili poczułam czyjś oddech na plecach. Bardzo dobrze wiedziałam czyj.
- Zgubiłeś się, Lyon? - zapytałam.
            Po tych słowach przypomniałam sobie nasze pierwsze spotkanie. Jeszcze raz zaczęłam się zastanawiać, dlaczego potem mi pomógł.
- Nie bardzo. - odparł.
- Dobrze. W takim razie dokładnie wiesz, jak opuścić to miejsce. Pa, pa. - machnęłam ręką, nie oglądając się za siebie i weszłam w głąb sali.
- Dziwne. Myślałem, że zastanawiało cię dlaczego ci pomogłem. Co jak co, ale to po naszym pierwszym spotkaniu, mogło wydawać się dziwne. - wypowiedział, jakby czytał mi w myślach.
- Chciałabym byś stąd wyszedł. - odwróciłam się w jego stronę.
- A ja będę na tyle uprzejmy, że tego nie zrobię. - uśmiechnął się złośliwie.
- Po co tu przylazłeś? - zapytałam.
- Stęskniłem się. - jego głos przybrał sarkastyczny ton.
- Och, jakie to zachwycające. - postanowiłam przybrać ten sam ton.
- Wiedziałem, że się ucieszysz. - odparł i przybrał inny wyraz twarzy.
- Twoje niedoczekanie. - stwierdziłam, a on w szybkim tempie zbliżył się do mnie.
               W jego mocy, oprócz tego, że nie była słaba, był jeszcze jeden wkurzający fakt. Pozwala mu na błyskawiczne poruszanie się. Przez co był cholernie szybki, a to robiło się nie do zniesienia.
                Przyszpilił mnie do ściany i zbliżył do mnie swoją twarz.
- Twój charakterek zrobił się miększy. - zauważył.
- Chciałbyś. - odgryzłam się.
- Czyżby? Jednak miłość zmienia, nie? - warknął, a moje dłonie zapłonęły.
- Nie jestem dziewczyną tego kretyna! - powiedziałam i wyrwałam się. - Zabiję tego kto puszcza te cholerne bzdury! - krzyknęłam sama do siebie i opuściłam salę.
               Jakoś przeszła mi ochota na trening. Po chwili wróciłam do pokoju. Na moje nieszczęście znów siedział tam Orion.
               Nie odzywając się słowem położyłam się na łóżku.

               Orion przykucnął obok niego.
- Ines, zrobisz coś dla mnie? - zapytał.
- W twoich marzeniach sennych. - odpowiedziałam.
- Okrutne. - odparł.
- Twój pech. - dodałam.
- Ines? - wypowiedział moje imię.
- Czego chcesz? - zapytałam.
- Zaśpiewaj mi. - odparł, a ja spojrzałam na niego, jak na idiotę.
- Nie-do-cze-ka-nie. - wysylabowałam obojętnym tonem.
- Dlaczego? - zapytał.
- Bo tak powiedziałam. A zresztą mówiłam, żebyś się ode mnie odwalił. - przypomniałam.
- Kochana, nie pozbędziesz się mnie tak łatwo. - szepnął mi do ucha.
- Żebyś się nie zdziwił. - zapewniłam go.
- W takim razie mam pomysł. - oświadczył.
- Nie mam zamiaru słuchać twoich durnych pomysłów. - burknęłam.
- Jeśli ze mną przegrasz zaśpiewasz na koncercie, który odbywa się po Pojedynkach. - zaproponował.
- Huh? Jesteś ode mnie silnieszy, więc zapewniasz sobie łatwe zwycięstwo? - zapytałam złośliwym tonem.
- Nie mówiłem, że chodzi o pojedynek. - dodał.
- To o co? - zapytałam.
               Jakby mnie to interesowało.
- O grę. A dokładniej o zakład. - wyjaśnił. - Do Pojedynków od jutra będzie równo tydzień. Jeśli przez ten czas uzbierasz więcej wyznań miłosnych ode mnie, wygrywasz i nie śpiewasz, jeśli przegrasz zaśpiewasz po Pojedynkach. - opowiedział. - I jak?
               Co? Stawia mi wyzwanie?
-
Jeśli nie dasz rady, rozumiem. Przecież w tak krótki czas, nie możesz zapewnić sobie tylu adoratorów. - wydawało mi się, czy on mnie prowokował?
               Żebyś się nie zdziwił.
- Zrobię to. - odparłam i spostrzegłam triumfalny uśmiech czerwonowłosego. - Ale mam jeszcze coś do dołożenia.
- Słucham. - odparł.
- Jeśli zdobędę tego więcej, odwalisz się ode mnie. - zaproponowałam i wyciągnęłam dłoń w jego stronę.
- Zgoda. - zgodził się i uścinął moją rekę.

____________________________________
Heey. ;P
Tak, jak obiecałam rozdział ukazał się dzisiaj. :D Mam nadzieję, że się podoba.
Co o nim myślicie? Liczę na komentarze.
Pozdrawiam.;>

czwartek, 27 czerwca 2013

Przepraszam!!!

Nie było nowego rodziału ponad miesiąc, za co przepraszam. ;( 
Nie miałam czasu na pisanie, gdyż w końcu nadchodzi koniec roku szkolnego i trzeba było poprawiać oceny.  Ledwo miałam czas na sen, a co dopiero na pisanie. Jednak udało mi się trochę napisać i postaram się dodać kolejny rozdział w ten weekend.;D
Jeszcze raz przepraszam wszystkich czytających. Przepraszam również autorów blogów, które odwiedzam. Mam zamiar nadrobić wszelkie zaległości (wiem już tak pisałam). xD

A tak na marginesie.
Życzę wszystkim udanych i mile spędzonych wakacji!;D Mam nadzieję, że będziecie mieli co wspominać.;P
Pozdrawiam.;>
Neds...

sobota, 11 maja 2013

Rozdział 9: Duch

         Weszliśmy do budynku. Nie miałam pojęcia, gdzie może być moje ciało, więc zaczęliśmy sprawdzać te z pomieszczeń, w których mogłabym być. W żadnym go nie było.
         Lis zeskoczył mi z rąk i pobiegł przed siebie.
- Hej, gdzie ty...
- Musiał wyczuć twoje ciało. - powiedział czerwonowłosy i pobiegliśmy za lisem.
         Zatrzymał się przed jednym z Zakazanych Pokoi. Uchyliłam lekko drzwi, a zwierzę od razu wbiegło do środka. Nie mając innego wyboru, weszliśmy za nim.
        Tam... Tam leżało moje ciało, a obok stał dyrektor i ten blondyn.
         Spojrzeli na nas, a raczej na Oriona, wrogo.
- Orion. - odparł zaciskając zęby.
        Chyba nie bardzo cieszy się z jego obecności.
- To nie tak, jak myślisz. - zaczął się tłumaczyć.
- To nie tak, jak myślę? Przecież najlepiej jest atakować leżącego, no nie? Nie pozwolę ci jej tknąć! - powiedział wściekły, a jego pięści zaczęły płonąć kolorami jego oczu.
           Jej? Chodzi mu o mnie?
- Co...
- Nie słyszą cię ani nie widzą. - szepnął, jakby nie chciał, by go usłyszeli.
            Dyrektor położył dłoń na ramieniu chłopaka.
- Starczy, Lyon. Demonie, wiesz jakie konsekwencje liczą się z przybyciem tutaj bez uprawnień? - zapytał starzec.
- Przyjmę każdą karę. Jednakże nie opuszczę tego miejsca, nawet jeśli miałbym oddać życie...
            Oddać życie? 
- Ty... - wypadło z ust blondyna.
- Jestem tu z jednego powodu, którym oczywiście jest Ines Monaghan, lecz nie ma to nic wspólnego z piekłem oraz Szatanem, który mnie wychował. - powiedział, po czym ukłonił się.
             Mając już dość odbywającego się tam przedstawienia, podeszłam do ciała. Uklękłam i dotknęłam swojej dłoni, po czym zostałam wciągnięta do środka.
             Jednakże, poczułam potężny przepływ elektryczności, która oplatała całe moje ciało. Zaczęłam krzyczeć z bólu, który ciągle rósł w siłę. Błyskawice atakujące moje ciało, rozświetlały cały pokój.
- Ty chyba nie... - zwrócił się blondyn, do Oriona. - Przyprowadziłeś ją? - zapytał.
- Zdejmij to, kretynie! - krzyknął na niego.
- Nie mogę. Ciało musi ją zaakceptować. Musi walczyć, o swoje ciało, bo wewnątrz niego jest ktoś jeszcze. - powiedział.

                Ktoś jeszcze? W moim ciele? Chwila... Tamten głos. Głos, który pojawiał się przy użyciu płomieni...
               
Poczułam jaki ciężar na mnie napiera. Odrzuciłam go, ale on ciągle powracał i za każdym razem napierał coraz ciężej. Jest silna.
               
Drzwi otworzyły się.
- Jaki piękny widok. - rozpoznałam głos Shannon. - Widzieć, jak moja młodsza siostrzyczka cierpi. Jednak, to mi raczej nie wystarczy. - powiedziała, a w jej rękach pojawiły się dwa, pokryte czarnymi piorunami, miecze.
                Zaczęła zbliżać się do mnie, jednak nie mogłam nic zrobić. Cały czas napierała na mnie ogromna siła, z którą musiałam walczyć.
                Ból ciągle stawał się silniejszy. W jakimś stopniu dzieliłam go z tamtą osobą, a przez to, że traciła siły cały ból przechodził na mnie. Sama również miałam coraz mniej energii, pomijając to, że podróż pomiędzy światami pochłonęła jej większość.
                Odrzuciłam ten ciężar, cały ból skupił się na mnie. Ostatni krzyk, po czym wyleciało coś ze mnie. Stanęłam w ogniu, którego płomienie sięgały do sufitu. Przed straceniem przytomności, kątem oka zauważyłam walkę Oriona i Shannon...

                                                          ~*~
                Ocknęłam się w specjalnym pokoju medycznym. Obok mnie leżało kolejne łóżko, w którym leżała Shannon. Próbowałam wstać.
- Nie mogę się ruszyć. - westchnęłam.
               Shannon się obudziła. Obróciłam głowę w jej stronę.
- Tak się cieszę, nic ci nie jest. - odparła miłym głosem.
- Co...
               Drzwi otworzyły się. Do środka wszedł Orion wraz z moim lisem, który wskoczył na łóżko. Spojrzałam pytająco na czerwonowłosego.
- Też była opętana, tylko w gorszym stopniu niż ty. U ciebie mógł panować tylko mocą, którą ty trzymałaś w ryzach. U niej panował nie tylko mocą, ale również ciałem i umysłem. Kiedy wyrzuciłaś tamtego ducha ze swojego ciała, twoja moc podziała również na jej ciało. - opowiedział.
- Ale to co mówiła...
- Ktoś, kto panował duchem żywi do ciebie uraz. Pierwszy raz spotykam się z magią Opętania, ale najwidoczniej mag nie był zbyt potężny. - powiedział.
- Magia Opętania? Czyli ktoś chciał się nią posłużyć, by mnie zabić, tak? - zaczęłam się zastanawiać.
- Najpewniej. - odparł.
- Ty naprawdę jesteś moją siostrą? - zapytałam.
- Tak, ale nie bliźniaczką, pomimo naszego wyglądu. Wszelkie wspomnienia o mnie czy o rodzicach, zostały ci wymazane, a ciebie samą przeniesiono do Monaghanów. Miałaś wrodzoną umiejętność zmieniania, więc pomyślano, że to będzie dobra przykrywka. Chcieli cię ukryć. Nie mogli pozwolić, by ktoś wiedział o twojej mocy. - powiedziała. - Duch musiał opowiadać tak, żebyś poczuła się choć trochę winna. Wykorzystał fakt, że w ogóle nas nie pamiętasz i miał pole do popisu. - opowiedziała.

- Ale wtedy, widziałam ciebie mówiącą, że się zemścisz. To był jakby przebłysk wspomnień i...
- Manipulacja. Zdolność, z której korzystają magowie Opętania. - odparł Orion. - Jeśli mają łatwy dostęp do umysłu tworzą Manipulację, by namieszać w mózgu. - dodał. - Czyli połknęłaś haczyk, Ines. - uśmiechnął się złośliwie.
              W jego kierunku powędrowała, niewielka kula błękitnego ognia. Jednak nie trafiła, bo zrobił unik.

            Spojrzałam na moją dłoń, która pokryta była błękitnymi płomieniami. Chciałam, żeby ogień zgasł i tak się stało. Gdy pomyślałam o jego zapaleniu, znów się pojawił.
- Ja to kontroluję. - stwierdziłam i uśmiechnęłam się, gasząc płomienie. - A co do mocy, jaka jest twoja? - zapytałam Shannon.
             Jej dłoń pokryły różnokolorowe podmuchy.
- Nie należy do zbyt silnych. Jest często używana w malarstwie. Magia Barwienia. Posługuję się też trochę wiatrem i zapachami. No i oczywiście jestem zmienną. Podobno w twoim mieście pomylono cię z inną rasą. Z tymi zmiennymi, na których działa księżyc. Ten chłopak z genem demona...
             Mówi o Saverze?- Miałaś do niego należeć, prawda? - zapytała.
- C-Co? - zapytałam. - Nie, do nikogo nie miałam należeć. - odparłam.
- Nie powiedziałbym, tak do niego leciałaś... - powiedział Orion.
- Miał być moim Alfą. Nosiłam na sobie znak jego stada, który...
- Dlaczego mi się tłumaczysz? - zapytał swoim ulubionym tonem.
              Sama nie wiem czemu, ale poczułam, jak robię się czerwona. I w taki oto sposób, kolejna kula powędrowała ku czerwonowłosemu. Jednak on zrobił unik, a tej samej chwili drzwi się otworzyły, w których stanął ten blondyn, który już nie zrobił uniku. Oberwał kulą w klatkę piersiową, która na szczęście nie była zbyt mocna i tylko wypaliła przednią część jego koszuli.
              Cholera!
- Przepraszam. - odparłam.
- Widzisz, każdego rozbierasz. - odparł czerwonowłosy.
             Dajcie mi coś, przed czym nie zrobi uniku!!!- Nic... Się nie stało. - odparł blondyn i wszedł do środka. - Wyjaśniłeś wszystko? - zapytał.
- Nie inaczej. - powiedział.
- Jeśli wolno mi spytać, kim ty właściwie jesteś? - zapytałam.
- Lyon Clive, jestem synem Silvusa. - przedstawił się.
- Jak trafiłam do Nevar? - zapytałam.
- No właśnie, to i ciekawe. - dodał Orion.
- Kiedy otworzyłem bramy, by rozproszyć to żałosne zaklęcie, nieświadomie weszłaś w jedną z nich. - odpowiedział. - Udało ci się przeżyć, przez tego ducha, którego miałaś w ciele. Osoba, która nim kierowała, nie zorientowała się, że możesz wrócić dzięki temu, że ten duch tam został. Co daje nam do zrozumienia, że nie jest doświadczony. - powiedział. - Właśnie, wracając do tamtego zaklęcia. Ojciec wymazał im wspomnienia tamtego wydarzenia. - odparł.
               
                 Mimo trudnych początków z naszej czwórki powstała nierozłączna drużyna. Shannon i Orion zapisali się do akademii. Magia mojej siostrzyczki była potężniejsza niż mówiła. Tak samo magia Oriona czy Lyona.  Obaj posługiwali się potężnymi magiami. Lyon   władał magią Piorunów, a Orion magią Ultradźwięków. Dzięki temu, mógł przebywać w Nevar oraz mógł mnie zobaczyć i usłyszeć. Potrafił, również dzięki niej tworzyć z różnych drobin. Tak, jak Lyon tworzył z drobin metalu. Shannon potrafiła posługiwać się magią Barwienia, jak już wspominała, która nie tylko podąża za nazwą. Jest odpowiedzialna również za powietrze i zapachy.
                Ciągłe treningi z nimi były niesamowitymi doświadczeniami. Pozostawałam w tyle, ale postanowiłam, dawać z siebie jeszcze więcej...

                                         ________________________

Przepraszam! Przepraszam! Przepraszam!
Choć nie do końca miałam wpływ na dodanie tego rozdziału. Laptop mi się zepsuł, a na dodatek coś się dzieje z komputerem.;'( To podłe, złośliwość rzeczy martwych, co?
Okay, dość żalenia. Proszę o komentarze, jeśli taki obrót sprawy się podoba, proszę o nie również, jeśli tak nie jest. ;P Czekam na wasze opinię. ;D
P.S: Przepraszam również wszystkich, których blogi czytam, bądź miałam odwiedzić. Chyba jestem sporo w tyle, dlatego nadrobię je, jak tylko będę miała trochę więcej czasu. ;) Dzielenie się komputerem też mi się nie uśmiecha i nie posiadam tyle czasu co zwykle. ;( A więc jeszcze raz przepraszam, za wszytko.;P
Pozdrawiam.;>
 

środa, 17 kwietnia 2013

Rozdział 8 - Dwa światy...

  Moje ciało ogarnęło dziwne uczucie. Znałam tę dziewczynę tylko nie potrafiłam jej sobie przypomnieć.
- Zemszczę się. - powiedziała, a przed moimi oczami ukazała się pewna scena.
       Sprawię, że będziesz cierpieć. Zobaczysz, zemszczę się! - usłyszałam jej słowa.
        Dla-Dlaczego? Co... się stało? Jak w ogóle mogłam zapomnieć coś takiego? 
        Spojrzałam na nią zszokowana. Jednak ból był silniejszy niż przypuszczałam i opadłam na kolana.
- Oj, Ines. Skoro jesteś w takim stanie, to nie będę miała żadnej zabawy. Trudno, musi wystarczyć satysfakcja, że cierpisz. Tak, jak ja cierpiałam. Pamiętam, jak ciągle powtarzałaś mi, że jestem dla ciebie, jak siostra. Ciągle zastanawiam się dlaczego nikt nie powiedział ci, że jesteśmy siostrami. Moja, młodsza bliźniaczka, która wyrządziła mi tyle bólu. Tyle cierpień. Nawet podczas gdy ty miałaś wspaniałe życie u Monaghanów, ja byłam traktowana, jak pies, u Crossów. - prychnęła i wykrzywiła usta w niesmaku.
          Posoka ciągle kapała z moich oczu. Spuściłam głowę. Nie wiedziałam co mam zrobić.
          Siostra? Bliźniaczka? Co zrobiłam? Dlaczego tak mnie nienawidzi? Czemu do cholery nic nie pamiętam? Dlaczego nie pamiętam własnej siostry?
         
Po chwili znalazła się przede mną. Wbiłam palce w ziemię.
         Ukazała mi się kolejna scena. Jakaś kobieta i  ta dziewczyna stały przy mnie.
         - Ines. Zrobisz to? Uwolnisz Shannon od tego brzemienia? Weźmiesz to na siebie?
         - Przyrzekam...
          Co to miało być? Shannon? To jej imię? Jakie brzemię? O co tu chodzi?

          Koniec. Nie dam rady... Nie wytrzymam już dłużej.       
         Poczułam na plecach czyjąś dłoń.
- Złap mnie za dłonie. - to był głos tego blondyna.
          Potrząsnęłam głową przecząco.
- Głupia. - powiedział i zbliżył się do mojego ucha. - Jeśli to uwolnisz, stracisz kontrolę. - szepnął.
          Spojrzałam na niego zdziwiona. Wie?
         
Złapałam jego dłonie i nie potrafiłam zapanować nad siłą. Po chwili poczułam, jak moja energia przechodzi na niego.
- Shannon, następnym razem, po prostu mnie zabij. - powiedziałam do dziewczyny i wszystko zaczęło się rozmazywać.

          Słońce zaczęło zbliżać się ku zachodowi. Stałam na pięknej polanie, pokrytej wielobarwną florą. Niedaleko znajdowała się równie piękna świątynia. Dwie, można powiedzieć identyczne białowłose dziewczynki, ubrane w białe sukienki, biegły stamtąd w moją stronę.
- Dzień dobry, ładna pani. - powiedziała jedna z nich dźwięcznym głosikiem.
- Gdzie ja jestem? - zapytałam.
- W Nevar. - odparła druga.
- Gdzie? - zapytałam, nie wiedząc co to jest.
- W świecie, do którego nadnaturalni odchodzą po śmierci. - powiedziały równo.
- Po śmierci? Czyli ja...
- Nie jesteśmy pewne. - odparła jedna.
          Złapały mnie za dłonie i lekko pociągnęły za sobą. Dotarłyśmy do  świątyni. Stanęłam przed wielkimi, drewnianymi drzwiami, które uchyliły się przede mną. Weszłam do środka. Na drugim końcu świątyni, siedział ktoś odwrócony do mnie plecami. Udałam się w jego kierunku. Była to piękna kobieta, o długich błękitnych włosach, ubrana w równie piękną suknię. Uśmiechnęła się do mnie serdecznie.
- Co tu robisz, Aare? - zapytała.
- Aare? - dlaczego użyła mojego drugiego imienia?
- W Egeiroc zwą cię Ines, prawda? - raczej stwierdziła, niżeli zapytała.
- Egeiroc?
- Świecie, w którym żyje się przed śmiercią. - wyjaśniła.
- Czyli jednak nie żyję? - zapytałam.
- Nie jestem pewna. - powiedziała. - Nie wyczuwam byś w Egeiroc przestała istnieć, ale jesteś tutaj, co oznaczałoby twoją śmierć. Nie wiem co powiedzieć na ten temat. To mocno skomplikowane. - powiedziała, wzdychając.
- Kim jesteś? - zapytałam.
- Jestem Ecres, rządzę Nevar. Utrzymuję równowagę pomiędzy światem żywych a umarłych. - wyjaśniła.
- Skąd mnie znasz? - zapytałam.
- Przybyłaś do mojego świata, więc nie możesz być mi obca. - odparła. - Usiądź. - dodała wskazując miejsce obok siebie. - Twoja obecność tutaj jest dziwna. Nie wiem co ją spowodowało, ale wiem, że w Egeiroc możesz mieć poważne kłopoty z utrzymaniem życia póki tu jesteś. Jednak nie mam pojęcia, jak z powrotem przywrócić cię na tamten świat. - powiedziała.
         Usłyszałam kroki. Obróciłam głowę w stronę ich pochodzenia. Moim oczom ukazał się czerwonowłosy chłopak o czarnych oczach, ubrany w czarne spodnie oraz płaszcz i czerwoną koszulę. Wstałam i odeszłam kilka kroków od błękitnowłosej.
- Mmm... Cóż za niespodziewane spotkanie. Nigdy nie sądziłem, że będę mógł znów się z tobą zobaczyć. - powiedział, zbliżając się do mnie.
          Ten głos. Znam go. Tylko skąd?
          Był jakiś metr przede ma i ciągle się zbliżał? Co to niby miało być?
          Pomiędzy nami pojawiła się prawie przezroczysta tarcza.
- Przykro mi Orion, ale ona będzie jedyną dziewczyną, do której nie pozwolę ci się zbliżyć. Masz ich sporo, więc ją możesz sobie odpuścić. - powiedziała Ecres, utrzymując rękę na wprost siebie.
- Huh. Jesteś okrutna. - odparł i cofnął się kilka kroków, a tarcza wygasła.
- Złe wychowanie daje się we znaki. Jeśli nadal masz zamiar jakoś współgrać z otoczeniem powinieneś porzucić zachowanie, jakiego nabyłeś w piekle. -powiedziała błękitnowłosa.
           Piekle. Czyli tak, jak myślałam. Nie chcę być w jego towarzystwie ani chwili dłużej.
 - Przeszkadzam? - przerwałam.
- Wybacz, on jest naprawdę denerwujący... Chwila. Mam pomysł, który może się zrównać się z rzeczywistością. - powiedziała, uśmiechając się do mnie i do tego chłopaka. - Orion może przenosić się z Egeiroc do Nevar i na odwrót. Mógłby zabrać cię do Egeiroc, ale mam obawy puszczać cię z nim samą... Wiem! - powiedziała i użyła gwizdka.
           Dwa przeciągłe dźwięki i do sali wszedł biały dziewięcio-ogonowy lis o błękitnych oczach zwróconych ku mnie.
- To lisi demon. Od teraz należy do ciebie. Będzie cię chronić. - odparła Ecres, a lis wesoło kiwnął głową.
           Uśmiechnęłam się. Nie byłam wielbicielką słodkich zwierząt, ale on wyrastał ponad wszelkie wymagania. Tylko chwila, on ma mnie ochraniać?
           Spojrzałam zdziwiona na Ecres.
- Heh. Wiem, jakie sprawia wrażenie, ale jest naprawdę potężny. Chciałabym ci to zademonstrować, ale niestety nie ma na to czasu. Orion, jak szybkie tempo potrafisz osiągnąć na przejściu? - zapytała.
- Wystarczające. - powiedział. - Idziemy. -powiedział podchodząc do drzwi.
- Do zobaczenia, Ines. - powiedziała na pożegnanie.
- Do zobaczenia. - odpowiedziałam i poszłam za chłopakiem.
              Nie wiem, w jaki sposób mijał tutaj czas, ale gdy wyszłam ze świątyni, było całkiem ciemno. Biorąc pod uwagę to, że w jej środku spędziłam kilka minut, a gdy wchodziłam, nie zapowiadało się na tak szybki zmierzch, mija naprawdę szybko.
 - Nie mogę uwierzyć, że naprawdę dała ci tego lisa. - powiedział, na co ja tylko prychnęłam.
              Jakoś nie miałam ochoty z nim o niczym rozmawiać. Chyba to pojął, bo nie odezwał się już ani słowem.
              Znaleźliśmy się na polanie i nie była taka, jak wcześniej. Zacznijmy od tego, że to nawet nie była polana. Wyglądem przypominała raczej stary, zaniedbany, opuszczony dworek. Nie obyło się bez bramy, która stała na samym jej środku. Wszędzie unosiła się gęsta mgła.
- Czy chcesz czy nie, musisz złapać mnie za rękę, bo utkniesz w próżni. Lisa weź na ręce i trzymaj mocno. - powiedział, a ja wykonałam co powiedział.
               Nie do końca wiedziałam czym jest próżnia, ale głupi domyśliłby się, że ma to związek z przestrzenią pomiędzy światem żywych i umarłych. A raczej jest tą przestrzenią.

              Ocknęłam się obok czerwonowłosego na terenie Akademii. Szybko podniosłam się, ale nie był to dobry pomysł, bo od razu upadłam. Dla mojego nieszczęścia leżałam teraz na Orionie.
- Śmiała jesteś. - powiedział, patrząc mi w oczy. - Po przejściu zostaje mało energii, więc nie można wykonywać takich ruchów. Byłem pewny, że to oczywiste, ale jednak się myliłem. - powiedział.
- Sugerujesz coś? - zapytałam, wiedząc, co ma na myśli.
- Nie śmiałbym. - powiedział sarkastycznie. - Ładnie pachniesz. - odparł.
- Co to miało być? - zapytałam, próbując wstać.
- Nie ponawiaj ciągle prób, bo nie odzyskasz energii i spędzimy tak całą noc. - powiedział uśmiechając się.
              Pogłaskał mnie po głowie. Chwila.
- Ty masz wystarczająco energii, by wstać i...
- Nie zapominaj, że to ty na mnie leżysz i jakoś mi to nie przeszkadza. - odparł uśmiechając się. - Najszybszym sposobem odzyskania energii jest sen.
- I niby w jaki sposób mam zasnąć? - zapytałam.
- Śpij. Nic ci nie będzie, obiecuję. - powiedział z poważnym wyrazem twarzy.
- Mam ci uwierzyć? Mam uwierzyć osobie, która chce mnie zabić? - zapytałam z wyrzutem.
- Jesteś bystrzejsza niż się wydajesz. Jednak mylisz się. Nie chcę cię zabić i nigdy nie chciałem. Wykonywałem rozkazy bez swojej woli, jednak zrozumiałem, że to ja muszę decydować o tym co robię. - powiedział. - Nie ufaj mi, jeśli nie chcesz. Sam również bym sobie nie ufał, będąc w twojej sytuacji. Przecież ciągle mam w sobie jego krew. Krew Szatana. - odparł głosem pełnym smutku.
              Zaczął się podnosić, podnosząc również mnie.
- Odzyskałaś trochę energii, ale nie zapominaj, że jesteś prawie jak duch. Masz tylko zarys ciała i jeśli szybko nie wrócisz do swego ciała, może się to źle skończyć. Au... Dobrze, dobrze. Już ją stawiam. - usłyszałam, kiedy lis zadrapał jego ramię.
              Orion postawił mnie, a lis stanął pomiędzy nami.
- Chyba nie bardzo cię lubi. - stwierdziłam i cicho się zaśmiałam.
- Teraz był po prostu zazdrosny, że to ja zająłem się jego panią. - powiedział.
- Jeśli to cię rekompensuje. Dobra. Idziemy? - zapytałam.
- Panie przodem. - odparł szarmancko, wskazując ręką budynek Akademii.
- To na mnie nie zadziała. - westchnęłam, mijając go.
              Kątem oka zobaczyłam jego uśmiech. Wyrażający tyle co: "Zobaczymy".

                             ______________________________________


Dobra. No to zaczynamy od wielkich, wielkich, naprawdę wielkich przeprosin. A więc... PRZEPRASZAM! Ta przerwa jest powalająca.
Dobra, dużo pisała nie będę. Jestem naprawdę wdzięczna za wszystkie wasze komentarze. Cieszę się, że komuś podoba się to co piszę.
Pozdrawiam.;>



             

wtorek, 26 marca 2013

Rozdział 7 - Czy może być gorzej?

  Gość honorowy...
    Wyobrażałam to sobie całkiem inaczej. Oczekiwałam czegoś innego, nie wiem czego, ale na pewno nie rozmowy o mnie. Rozmowy? Była to licytacja do czego będę przydatna  a do czego nie. A raczej czy w ogóle będę przydatna. Powinni mnie zabić czy nie.
- W ostateczności pragnę powiedzieć, że panna Monaghan jest osobą o bardzo ciekawej osobowości. - przemówił dyrektor.
     W całym tym zebraniu uczestniczyli najstarsi, ale także najważniejsi nadnaturalni na Ziemi zwani Radcami. Byłam potężną bronią we wszechświecie. Tamten pożar, w jednej z siedzib demonów, był niczym w stosunku tego, co kryje się we mnie. Choć nie miałam zamiaru wiedzieć do czego jestem zdolna.
- Nie wiem co widzisz w niej ciekawego, Silvus. Jest niebezpieczna, a to dopiero początek. Kiedy w końcu straci nad sobą panowanie...
- Jesteś w błędzie jeśli uważasz, że tak szybko do tego dojdzie! - krzyknął, szybko wstając. Spojrzałam na niego. Pierwszy raz widziałam go w takiej furii. - Jest naprawdę wytrzymała. Nie raz pojawiała się przed nią sytuacja, w której ciężko nie wybuchnąć. A po każdym takim zdarzeniu, w którym zawsze  stanęła za kimś w obronie, dostawała karę.  Była karana, za to, że kogoś broniła. Nie były one wcale lekkie do zniesienia, a ona mimo wszystko to wytrzymywała. Nie dawała nawet po sobie poznać, kiedy było jej naprawdę ciężko, a oczywiste, że nie mogło być jej lekko. Broniła kogoś, a potem była karana, tylko dlatego, że jest kim jest. Ja posiadając taką moc, nie byłbym w stanie się opanować. Podziwiam pannę Monaghan, za jej opanowanie, wytrzymałość i postawę. - powiedział głosem pełnym emocjami.
    Zatkało mnie. Nie miałam pojęcia, że mogę usłyszeć takie słowa od niego. Podziwia mnie? Nie tylko mnie to zszokowało.
- Silvusie, jestem pod wrażeniem twej wypowiedzi. Nasza decyzja jest pozytywna i pokładamy w tobie wszelkie nadzieje. Jednakże, gdy moc panny Monaghan wbiegnie w świat śmiertelnych, nie będę w stanie tego tolerować, inni także. Liczę, że nie dojdzie do tego. Mówisz, że jest bardzo wytrwała i nie wątpię w to. Jestem jednak negatywnie nastawiony co do jej samokontroli. - wypowiedział się jeden z nich.
- Powiedz co trzeba uczynić, byś był pozytywnej myśli. - nakazał dyrektor.
- Rozpoczniesz ćwiczenia jej ukrytej mocy. Jeśli będzie potrafiła stać się wilkiem, płonącym błękitnymi płomieniami, będę wierzył w jej samokontrolę. - powiedział.
     Przecież to niemożliwe. Nie da się panować nad tymi zdolnościami na raz! Jest niewykonalne, więc czemu...
     Spojrzałam na twarz mężczyzny, który się wypowiadał. Ujrzałam złośliwy uśmiech.
     On wcale nie chciał, bym wzmocniła moją samokontrolę. On chciał... mnie zabić.
- Merro, czyż nie jest zgubne wydawać takie zadanie? Pewnym można być oczekując wyniku. - odparł dyrektor.
- Czyż tak? Czy nie mówiłeś, że jest bardzo wytrzymała? Nie wybuchnie przy takich próbach, prawda? Chociaż powinna, czyż nie? Lecz pewnym być to z losu drwić. Wytrwa, będziesz mieć mą przychylność. Nie, sam wiesz, jak się skończy. Gdy uda się wam tego dokonać, oczekuję listu z takową informacją. Jeśli nie, zaproszenia na pogrzeb. Żegnam. - powiedział i wraz z innymi opuścił salę.
      Tępo wpatrywałam się w drzwi, którymi wyszli. To było ponad moje możliwości i wiedzieli o tym. Otrzymałam ultimatum. Można było się domyślić jaki będzie koniec.
   
                                                           ~*~

       Cały dzień nie mogłam myśleć o niczym innym. W głowie ciągle rozbrzmiewały mi słowa tego mężczyzny. "
Rozpoczniesz ćwiczenia jej ukrytej mocy. Jeśli będzie potrafiła stać się wilkiem, płonącym błękitnymi płomieniami, będę wierzył w jej samokontrolę."  "Jeśli nie, zaproszenia na pogrzeb." "Nie wybuchnie przy takich próbach, prawda?"
       
Nie mogłam tego wymazać, zapomnieć. Nic nie mogłam zrobić.
       Siedziałam na dziedzińcu. Było całkowicie pusto. Ludzie o tej porze nie łażą po szkole. Czasami tak, ale zazwyczaj jest tu pusto, dlatego tu przychodzę.
       Nie byłoby normalne, gdyby nie pojawiła się Erin wraz ze swoja świtą.
- No, no Monaghan. Chłopak cię rzucił? W ogóle co ja gadam? Chłopak? Ciebie? Ponosi mnie fantazja. - zakończyła to śmiechem, a jej "przyjaciółki" jej wtórowały.
       Zacisnęłam dłonie w pięści. Odruchowo warknęłam, co wzmocniło śmiech dziewczyn. Wstałam, a z moich ust wypływały serie warknięć.
- Uuu, suczka się wkurzyła. - kolejny wybuch śmiechu.
      Przestałam warczeć i zaczęłam się wsłuchiwać. A potem przyjrzałam się "przyjaciółkom". Tylko nie to... Nie to!
      Dlaczego zaczęłam się wsłuchiwać? Bo usłyszałam... Nie, nie usłyszałam bicia serc. Słyszałam tylko serce Erin.
- Czemu? - wypłynęło z moich ust. - Czemu nie słyszę waszych serc? - ze złośliwością w głosie. Nie mogłam tak łatwo uwolnić już swojej złej strony, ale sam jej charakter przeze mnie przemawiał. Potrafiłam rozpoznawać demony, których było pełno w Akademii, jednak nauczyłam się nie uwalniać mocy. Tylko te wszystkie emocje powoli prowadziły do mojej wilczej natury. Mimo, że nad tym całkowicie panowałam. - Chciałabym usłyszeć odpowiedź. - nacisnęłam na ton.
- Nie twoja sprawa, psie. - rzuciła jedna z nich, co było niczym jak dolanie oliwy do ognia.
- Psie, powiadasz. Mówisz to z taką pogardą. -westchnęłam. - Na dodatek, słyszę to z ust demona. Paskudnego, sługusa piekła.
         Złapały mnie i z impetem przycisnęły do jednej z kolumn. Podtrzymywały mnie za ramiona i obróciły się do rudowłosej. Ta uśmiechnęła się złośliwie i wyciągnęła z płaszcza jakąś książeczkę. Po chwili z jej ust zaczęły płynąć słowa.
- Dolor in rebus est. Lux et vita poenam solvere. Nihil dimittemini. Inhonorabitur peccata, perfusa in dolore et in eius cocco. Erit quae maxima vobis...
          Rzeczy wykonywane w rodzaju bólu. Światło i życie dla spłacenia kary. Nic nie zostanie wybaczone. Zhańbiona grzechami, skąpana w bólu i swym szkarłacie. Zostanie poczynione, co najgorsze tobie... 
          Wiedziałam co powiedziała. Znałam ten język. Tylko teraz najgorsze było to, co zawierały te słowa. Zaczęła ją uwalniać... Moją drugą stronę.
           Opierałam się jak najmocniej potrafiłam. Mimo, iż dziewczyny mnie puściły ciągle byłam przyparta do kolumny... Nie, ja się jej trzymałam. Nie chciałam uwolnić drugiej mnie, a obecność dwóch demonów, wcale w tym nie pomagała. Poczułam, jak łzy płyną mi po policzkach. Miałam zaciśnięte powieki, ale po chwili szybko je otworzyłam. Dziewczyny patrzyły na mnie przerażone.
- Jej źrenice i tęczówki płoną ogniem... niebieskim. - wykrztusiła jedna z nich, a ja zacisnęłam mocniej ręce na kolumnie, która z każdej chwili się rozlecieć.
- Idiotki... Wynoście... Się.. Stąd. Ta... Kolumna długo nie wytrzyma... - wydukałam, tłumiąc krzyk.
- Myślisz, że tak łatwo pozbawisz nas zabawy? - usłyszałam głos Erin.
            Zbliżyła się do mnie i uśmiechnęła się szyderczo.
- Co Monaghan, nie jesteś już taka pyskata? - zapytała kpiącym tonem.
- Nie wiesz... Co.. Zrobiłaś... - powiedziałam ledwo słyszalnym głosem.
- Oczywiście, że wiem. Zaklęcie, które ukazuje coś, co uważasz za najgorsze. - powiedziała.
- I... Może... Powiesz.. Mi... O.. Czym... Myślałaś... Używając je na mnie? - zapytałam powoli tracąc opanowanie.
- Właśnie tego jestem cieka...
- Uciekaj. - odparłam. - Uciekaj... Bo.. Już nie daje rady. - powiedziałam z trudem.
- Kpisz so...
- Erin... Do cholery. Uciekaj. Nie chcę znów zabić. Uciekaj! - powiedziałam
              Walczyłam. Cały czas usiłowałam nie dopuścić do tego, co miało nastąpić. Po policzkach ciekła krew. Nie miałam już sił, by walczyć, ale nie miałam zamiaru się poddać. Mimo, iż ból stawał się nie do zniesienia nie mogłam pozwolić płomieniom wyjść ze mnie. Chociaż powoli zaczęłam odczuwać chęć zabicia Erin.
              Poczułam obecność kogoś jeszcze. Modliłam się, żeby szybko odszedł i nie zbliżał się nawet centymetr bliżej. Erin spojrzała na prawo. Wcześniej zdziwiły ją moje słowa, jednak nie ruszyła się z miejsca. Jej przyjaciółeczki także.
               Postać zaczęła zbliżać się coraz bliżej. Nie byłam już w stanie kazać im odejść. Zatrzymywałam siły na powstrzymywanie się. Pech chciał, że ową postacią okazał się ten blondyn. Tym razem jednak jedno oko było błękitne, a drugie, jak wcześniej, koloru indygo.
- Co jej jest? - zapytał zdziwiony krwawymi łzami.
- Nie twój interes. - warknęła Erin.
- Ty jej to zrobiłaś? - zapytał.
- Mówię w obcym języku? - zapytała kpiąco.
- Odej... dź... cie. - wydusiłam, po czym jęknęłam, mocniej trzymając się kolumny. Schyliłam głowę.
                Blondyn podszedł i podniósł mi głowę. Patrzył mi w oczy. Odwróciłam wzrok.
- Puść kolumnę. - powiedział, ponownie odwracając mi głowę, bym patrzyła mu w oczy. - Puść ją i złap moje dłonie.
- Tak... Bardzo zależy ci na ich... Stracie? - wydukałam.
- Zrób to. - powiedział miłym dla uszu głosem. Jakby chciał mnie zahipnotyzować. Tylko, że na mnie nie działają tego typu sztuczki.
- Przestań... Na mnie to... Nie działa. - było mi coraz ciężej.
- Pomogę ci. Zrób to co powiedziałem. - uporczywie patrzył mi w oczy.
- Od kiedy... Jesteś taki... Wspaniałomyślny? - dziwił mnie sam fakt, że tyle mówię.
- Nie znasz mnie. - odparł.
- Wczoraj... Łatwo było... Cię przejrzeć. - jęknęłam.
- Zrób to co mówiłem. - powtórzył, a kolumna, którą trzymałam pękła. Nie miałam czego się złapać, więc chwyciłam jego dłonie, upadając na kolana. Ukląkł razem ze mną. Zacisnęłam powieki.
- Otwórz oczy. - powiedział. Coraz mocniej zaciskałam palce na jego dłoniach. - Spójrz na mnie, proszę. - dodał, gdy tego nie robiłam.
- Jesteś taki... Lekkomyślny. -powiedziałam przez zaciśnięte zęby. Jakoś nie miałam zamiaru skupiać całej siły w palcach i tym samym miażdżyć mu rąk. Nie podnosiłam głowy ani nie otwierałam oczu. Roznosiłam to po całym ciele, co lada chwila mogło się źle skończyć.
            Puściłam jego dłonie i podniosłam się. Zacisnęłam powieki jeszcze mocniej.
- Cofnij się. - nakazałam.
            Chłopak jednak zbliżył się do mnie.
- Patrz na mnie. - nakazał twardym tonem.
            Otworzyłam oczy i spojrzałam w jego nietypowe tęczówki.
- Zaciśnij ręce na moich ramionach. Skup całą siłę na tym. - powiedział, a ja to zrobiłam.
            Poczułam jak energia przepływa ze mnie... Na niego.
- Nie wiesz... na co się piszesz. - powiedziałam i przerwałam to "połączenie".
            Jak wcześniej mówiłam nie lubiłam gdy ktoś miał cierpieć przeze mnie. Tym bardziej osoba, której nawet nie znam.
             Zacisnęłam powieki. Przed oczami pojawił mi się obraz jakiejś kobiety. Miała długie blond włosy i wesołe błękitne oczy. Uśmiechała się do mnie. Jakby cieszyła się, że mnie widzi. Po chwili, ta sama kobieta była umazana krwią, a z jej błękitnych oczu płynęły łzy.
              Otworzyłam oczy. Chłopak, Erin i jej przyjaciółeczki, nadal tam stali. Jednak poczułam dziwne ukłucie w mojej podświadomości. Spojrzałam na wyjście z terenu szkoły. Stała tam ta sama kobieta. Umazana krwią, szyderczo się śmiała...

__________________________________
Rozdział taki, jaki jest. Nie będę się dziwić się krytykami. Jakoś nie do końca byłam przekonana do dodania tego rozdziału, ale jednak to zrobiłam. Jestem ciekawa, jak wygląda w waszych oczach więc proszę o opinie. Przyjmuję wszelkie krytyki.
Niby zbliżają się święta, a ja jestem przybita. te wszystkie przygotowania i w ogóle, dla mnie to jest męczące.
Dobra, nie będę wam tu marudzić. Tak więc, czekam na komentarze.;P
Pozdrawiam.;>