sobota, 8 marca 2014

Rozdział 18: Skutki

           C-Co on tu robi?! Co tu do cholery robi sam Lucyfer?!
         Przeszły mnie ciarki. Nie miałam pojęcia co zrobić... Nie potrafiłam wydusić z siebie słowa...
- Nie bądź taka spięta. Jestem ci niezmiernie wdzięczny za użycie swojej mocy. Ci debile ustanowili na tobie barierę i nie potrafiłem się do ciebie nijak zbliżyć, jednak dzięki temu, że użyłaś płomieni mogę teraz być przy tobie. - powiedział zadowolony.
          Wstrzymałam oddech. Uczucie jakie we mnie siedziało było nie do określenia. W życiu nie czułam takiego strachu. Dopiero po chwili zaczęłam znów powoli oddychać.
           O to chodziło? O to żeby mnie nie znalazł? To przez to byłam zagrożeniem?
- C-Czemu inni... cię nie widzą? - zapytałam niepewnie, będąc pewna, że nie odpowie.
- Iluzja. Wszyscy aktualnie myślą, że walczysz, a raczej to widzą. - wyjaśnił.
           Iluzja?
           
Spróbowałam się skupić, zamykając przy tym oczy.
           Od czasu do czasu ćwiczyłam z Lyonem i Lydią. Kazali mi łamać różne bariery za pomocą brutalnej siły płomieni (gdyż nie znaliśmy innego ich zastosowania). Iluzję też. To również bariera, tylko bardziej skomplikowana. Całkowicie opierała się na potencjale twórcy. W zależności od jego siły, iluzja była bardziej realna lub mniej. Jednak obydwie były ciężkie do złamania.
           Rzuciłam się na głęboką wodę próbując znaleźć punkt zaczepienia w iluzji samego Szatana. Nie było to dla mnie łatwe. Miałam trudności przy Lyonie, a co dopiero przy nim. Dodatkowo nie potrafiłam się zbytnio uspokoić.
- Czuję ją. - odparł. - Przepływa tuż pod twoją skórą. - przysunął swoją twarz do mojej szyi. - Boska energia... Nie potrafisz jej opanować. Dopiero zaczynasz... - on mnie wąchał? -... ją poznawać. - poczułam jego język na swojej skórze.
           Wzdrygnęłam się. Co to do cholery ma być?           Wstrzymałam oddech. Poczułam się dziwnie... To uczucie pustki...
           Głowa znów opadła bezwładnie. Zaczęłam ciężej oddychać. Z moich ust znów głuchy ochrypły odgłos. Po chwili zaczęło mi piszczeć w głowie. Moje oczy zapłonęły, a ja zaczęłam piszczeć, wybuchając płomieniami. Chciałam wyrzucić z siebie, jak największą ilość energii. Tak żeby złamać tą iluzję... Jednak to co zobaczyłam różniło się od tego czego się spodziewałam.
           Opadłam na kolana. Przede mną leżała ledwo oddychająca Erin, pokryta płomieniami, które po chwili wygasły. Cały teren areny pokryty był błękitem oraz kilkoma ciałami.
           Co... Co to... Jest? Czemu ci ludzie są tak poranieni? O co... Tu chodzi?
           Z oczu zaczęły płynąć łzy. Uświadomiłam sobie... Co się stało... Wpływ zaćmienia, był halucynacją...
            Zrobiło się z tego wielkie zamieszanie. Zabierano z areny wszystkie ciała. Ludzie z widowni nie wierzyli w to co widzieli... Sama w to nie wierzyłam. Nie wierzyłam, że byłam tak głupia. Nie wiedziałam, jak jeszcze siebie określić.
            Mówili mi... Mówili o zagrożeniu... Wiedzieli...
            Wokół mnie stanęło kilku nadnaturalnych. Chcieli sprawdzić, czy ciągle stanowię zagrożenie.
            Nie ruszyłam się. Siedziałam tak, jak wcześniej. Łzy zaczęły płynąć o wiele intensywniej.
            Kolejna katastrofa... Kolejna przeze mnie...

                                                          ***


           Wieczór. Od dnia Pojedynków minął tydzień. Na szczęście wszyscy ranni wyszli ze stanu krytycznego.
           Siedziałam bezwładnie na parapecie w pokoju. Od tamtego dnia nie ruszałam się z pokoju. Praktycznie nic nie piłam i byłam oporna co do jedzenia, które Shannon przynosiła do pokoju wbrew zasadom panującym w akademiku.
           Rafe, Lydia, Jenna i reszta wrócili do siebie. Dyrektor próbował utrzymać mnie w szkole, a reszta zajęła się rozwiązywaniem tego co się stało. Zastanawiałam się, czy nie lepiej będzie, jak ucieknę. W sumie to nie był najgorszy pomysł. Ale moc by nie zniknęła. To i tak by nic nie dało.
           Usłyszałam pukanie do drzwi, ale nawet nie miałam zamiaru wstać by je otworzyć. Po chwili do środka wszedł Orion.
- Wyjdź. - powiedziałam, odwracając się w stronę szyby.
- Niestety nie mogę spełnić twojej prośby. - zamknął za sobą drzwi i usiadł na moim łóżku. - Jestem tu w bardzo ważnej sprawie.
- Co? Mam się pakować? - zapytałam obojętnym tonem.
- Pamiętasz nasz zakład? - zignorował mnie. - Chłopak, który wygrał chce się z tobą spotkać.
- To powiedz mu, że to niemożliwe.- odparłam.
- On... Też pochodzi z Mrocznej Rasy. - wyprostowałam się na te słowa.
- Co powiedziałeś? - spojrzałam na niego.
- Twoje Źródło na pewno ci powiedziało o tym kim jesteś, więc dalsze udawanie, że nic nie wiemy nie ma sensu. Ten chłopak powiedział, że prawdopodobnie jest w stanie ci pomóc. - oznajmił.
- Czuję się, jakbyś mówił, że potrzebuję psychiatry. - wstałam z parapetu.
- Chodzi o to, że podobno każdy z waszej rasy musi oswoić się z mocą, bo źle wykorzystywana przynosi niezbyt ciekawe skutki... - powiedział.
           Westchnęłam.
- Ten chłopak prosił, żebyś przyszła pod 109. Poszedłbym z tobą, ale muszę się czymś zająć. Nie jestem ufny wobec niektórych, dlatego weź Avie. - polecił.
- Od kiedy mówisz mi co mam robić? - zapytałam, wywracając oczami.
           Nie odpowiedział i wyszedł. Usiadłam na łóżku, zastanawiając się czy pójść tam gdzie mówił. Równie dobrze mógł sobie żartować, chociaż wątpię. Nawet on w takiej sytuacji by nie żartował.
           Podrapałam się po głowie.
- Avie. - zawołałam lisicę, decydując się, że jednak tam pójdę.

                                                            ***

          Przede mną znajdowały się drzwi z napisem 109. Niechętnie pchnęłam je i weszłam do środka.
           Moim oczom ukazała się sala przypominająca kolejny z Zakazanych Pokoi. Wszędzie widać było złote zdobienia, które komponowały się z czernią ścian. Sufit oraz podłoga błyszczały bielą.
           Zrobiłam krok rozglądając się po pomieszczeniu. Avie szła tuż za mną. Po chwili naprzeciw wyszła nam jakaś dziewczyna, uśmiechając się promiennie.
           Miała długie, zielone włosy oraz tego samego koloru oczy, które przeplatały się lekko z czernią. Na ręce miała czarno-zielony tatuaż.
- Czekaliśmy na ciebie, chodź. - powiedziała.
            Zobaczyłam jeszcze kilka osób. Dziewczyna pociągnęła mnie w ich stronę w szybkim tempie, ciągle się uśmiechając.
- Przyszłaś. - odparł, jakby zadowolony z samego siebie jeden z chłopaków.
           Po przyjrzeniu się, byłam w stanie stwierdzić, że był to Azjata, a mianowicie Koreańczyk. Miał brązowe włosy, sięgające do połowy szyi i tego samego koloru oczy, a dokładniej ujmując jedno oko, zaś drugie odznaczało się szarą barwą.
- To ty gadałeś z tym idiotą, no nie? - od razu zwróciłam się do niego.
- We własnej osobie. - odparł. - Jestem Kang Jin Ho*. - przedstawił się.
- Ines Monaghan. - odpowiedziałam tym samym.
- Aaaa. Ja się nie przedstawiłam. - odparła nagle dziewczyna, która mnie tu przyprowadziła. - Mariell Konn. - wyciągnęła do mnie rękę.
           Uścisnęłam ją.
           Oprócz nich były tam jeszcze cztery osoby. Dwóch chłopaków i dwie dziewczyny.
- To Anna, Lilla, Mark i Connor. - przedstawił ich po kolei brązowo włosy.
           Anna była długowłosą blondynką o złotych oczach, która zdecydowanie miała charakter ostrzejszy niż zielonowłosa. Lilla miała ciemno-różowe włosy z białymi pasemkami, które sięgały trochę za ramiona, a jej oczy natomiast były szare. Patrzyła na mnie nieufna. Mark był czarnowłosym typkiem z czerwonymi oczami, który wydawał się być z lekka przerażający, a blond włosy Connor całkowicie nieobecny, patrzył swoimi czarnymi oczami gdzieś przed siebie.
- Po co chciałeś, bym tu przyszła. - skierowałam do niego kolejne pytanie.
- Bo jesteś taka, jak my. Nawet jeżeli inni próbowali cię zrozumieć, wesprzeć czy pocieszyć, nie będą potrafili. Oni nigdy tego nie przeżyli. Nie znają uczuć, które targają tobą w chwili gdy nie możesz zaufać samej sobie. Kiedy widzisz cierpiących lub umierających ludzi. A wszystko jest twoją winą. - powiedział, a ja zacisnęłam pięści, spuszczając głowę. - Każdy z nas przez to przeszedł. Dlatego ci pomożemy.
- A jaki jest haczyk? - zapytałam.
- Nie ma żadnego haczyka. - odparł.
- Jasne. Darujmy sobie ten wstęp. Czego chcesz w zamian? - zapytałam, patrząc na niego ostro.
- Luzuj, chcemy ci tylko pom... - przycisnęłam go do ściany.
- Nie jestem głupia! Pomóc? - w moim głosie słychać było kpinę.
- Zabierz ręce. - odpowiedział spokojnie.
- Powiedziałam coś wcześniej. - stwierdziłam.
- Chcę ci pomóc dlatego, że przypominasz mi mnie. Obserwowałem cię od dłuższego czasu. Zachowujesz się tak samo, jak ja się zachowywałem. Myślałaś nad tym, no nie? Nad tym by uciec, by się schować. - zatkało mnie, przez co go puściłam.
- To i tak by nic nie dało. - odpowiedzieliśmy równo.
           Chłopak uśmiechnął się i zmierzwił mi włosy.
- Dobra dziewczynka. - odparł.
- Naprawdę masz zamiar mi pomóc? - zapytałam.
- Wszyscy ci pomożemy. - odparła Mariell, wieszając się na mnie.



*W Azji ludzie najpierw przedstawiają się nazwiskiem, zaznaczając tym samym, że to z jakiej rodziny pochodzi jest ważniejsze od imienia - w tym przypadku Kang. Zaś imiona składając się z dwóch sylab, które tworzą jedność - w tym przypadku JinHo.;D
_______________
Yo.:D Więc zastanawiam się, czy aby trochę nie namieszałam. Jeśli znajdą się jakieś pytania dotyczące niezrozumiałych części w fabule, to piszcie postaram się to naprawić. ;P
Oczywiście pochodzenie owego cudzoziemca, nie jest przypadkowe. xD Interesuję się Azją, więc nie zabrakło jej również tutaj, mimo, że z tym walczyłam, pragnienie wkręcenia tu jakiegoś Koreańczyka przezwyciężyła. Uwielbiam Koreę Południową i jakoś tak samo to wychodzi. *_*
Uff, chciałam zająć się rozdziałem wcześniej, ale to był mój pierwszy tydzień po feriach i bardzo to odczułam, gdy nagle ni stąd ni zowąd pojawiło się tyle sprawdzianów, o których nie miałam pojęcia. O.o
Ech, dobra nie zanudzam, bo mi zaśniecie. xD Udanego weekendu. ;)
Pozdrawiam. ;>

3 komentarze:

  1. Rozdział świetny. Jak zawsze zresztą :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Dzięki za komentarze. Dobrze, wiedzieć, że komuś się podoba ^^ Bo naprawdę miałam co do niego wątpliwości. :>

    OdpowiedzUsuń