Siedziałam w sali 109, przeglądając jakąś książkę, którą wręczyła mi Mariell. Była o halucynacjach jakie może wywołać zaćmienie, ale również o innych rzeczach związanych z Mroczną Rasą.
Nie wiem, kiedy ani dlaczego zostaliśmy tak nazwani. I nie jestem pewna, czy chciałabym się tego dowiedzieć.
Westchnęłam i odłożyłam książkę na bok. Już od dłuższego wiedziałam, że ktoś jest ze mną w sali. Dobrze wiedziałam kto, cały czas się na mnie gapił.
- Nudzi ci się? - zapytałam patrząc na Koreańczyka.
- Trochę. - odparł i usiadł obok mnie. - Wolno mi zadać pytanie?
- Zależy jakie. - powiedziałam.
- Co widziałaś, że użyłaś takiej ilości mocy? - zapytał.
Drgnęłam. Nigdy nie odpowiadałam na to pytanie. Nie chciałam odpowiadać. Wolałabym o tym zapomnieć.
- A czy to ważne? - westchnęłam i chciałam wstać, jednak Jinho mnie zatrzymał, kładąc rękę na moim ramieniu.
- Ważne. Nigdy nie widziałem, aby ktoś tak zareagował. - odpowiedział.
- Więc nie widziałeś jeszcze wielu rzeczy. Puścisz mnie? Obiecałam Shannon, że jej pomogę. Macie wyjazd, nie? - usprawiedliwiłam się, wymijająco.
Brązowowłosy puścił mnie.
- Okay. Masz rację, sam też powinienem się spakować. Idź już, bo twoja siostra mnie zabije. - powiedział.
Wyszłam z ulgą.
Cały czwarty rok, na którym znajdowali się oboje miał wyjazd szkoleniowy. Mieli tam spędzić około kilku tygodni, bo trzeba było zająć się prawdziwym zdarzeniem, a nie udawanym jak to robimy w szkole. Podobno coś stało się w jakimś mieście, ale nie było to zbyt poważne, więc postanowili pozwolić wykazać się uczniom.
Skierowałam się do "opuszczonego działu", w którym znajdował się nasz pokój. Musiałam się pospieszyć, jeśli nie chciałam, stracić słuchu przez późniejsze krzyki Shannon, że jej nie pomogłam.
Kiedy szłam jednym z korytarzy wpadłam na jakiegoś chłopaka. Upadliśmy oboje, a z jego nosa spadły okulary. Podniosłam je i chciałam mu podać, ale gdy spojrzałam na jego twarz zamarłam. W transu wyrwał mnie jego głos.
- N-Nic ci nie jest? - zapytał, widząc moją minę.
Zatkało mnie... Przywidzenie?
- N-Nic, przepraszam. - odparłam i podałam mu okulary.
Chłopak podziękował i odszedł.
Czemu, do cholery, przez chwilę widziałam twarz Lucyfera, zamiast twarzy tamtego chłopaka?
Stałam, jak wryta jeszcze jakiś czas dopóki Shannon nie zaczęła machać mi rękami przed oczami.
- Ej, a tobie co? Wiesz ile na ciebie czekam? Ruszysz swój tyłek, czy sama mam to zrobić? - powiedziała lekko wkurzona.
- C-Co? - tyle byłam jej w stanie odpowiedzieć.
- Ja ci dam "co". Rusz się i chodź mi w końcu pomóc. - odparła i pociągnęła mnie.
Miałam przywidzenia?
***
Zasnęłam dosyć wcześnie. Po tym jak pomogłam Shannon się pakować, zostałam sama, bo dyrektor stwierdził, że dobrym pomysłem będzie zabrać tam Avie.
Przebudziłam się jednak w nocy, słysząc jakieś kroki w pokoju. Szybko zerwałam się z łóżka rozglądając się po pomieszczeniu, ale nikogo nie zauważyłam. Westchnęłam, stwierdzając, że musiałam się przesłyszeć.
Położyłam się z powrotem na łóżku. Okryłam się kołdrą i powoli zasypiałam. Poczułam, że ktoś za mną stoi, jednak coś kazało mi udawać, że śpię. Ten ktoś nachylił się nade mną.
- Słodkich snów... - usłyszałam głos, na który zadrżałam.
Odwróciłam się szybko, jednak za mną nikogo nie było. Wątpiłam, w to, że się przesłyszałam, ale... To było jedyne sensowne wyjaśnienie.
Resztę nocy nie mogłam zasnąć...
***
Następnego dnia starałam wyrzucić sobie z głowy te dziwne wydarzenia. Mimo ciągłych wątpliwości, zmuszałam się do wierzenia sobie w te wyjaśnienia.
Siedziałam z Mariell z starej bibliotece.
Mówiła, że zawsze chciała tam przyjść, ale trochę się bała. Kiedy ją tam przyprowadziłam skakała z radości i mówiła, że była strasznie głupia, że wcześniej tam nie poszła. Zafascynowana przeglądała wszystkie książki po kolei.
Uśmiechnęłam się, widząc jej entuzjazm.
Sama poszłam poszukać pewnej książki, którą ostatnio tu widziałam. Auras Guide. Mimo, że nie wiedziałam skąd miałabym znać jej nazwę, miałam pewność, że tak ona brzmi.
Po niedługich poszukiwaniach znalazłam to, czego szukałam. Wyciągnęłam księgę i usiadłam na podłodze. Zaczęłam przewracać strony. Zamarłam kiedy zobaczyłam ich zawartość... A raczej ich brak...
Zaczęłam nerwowo przeglądać księgę w szybkim tempie. Nic... Nic nie było. Żadnych liter, obrazków... Niczego...
Zamknęłam ją i odsunęłam od siebie. Założyłam sobie ręce na głowę. Co do cholery!? Czemu nic w niej nie ma!?
- Co jest, Innie? - zapytała, podchodząc do mnie ze zmartwieniem w głosie.
Od samego początku zwracała się tak do mnie. Pierwszego dnia miałam co do tego mieszane uczucia, ale potem się przyzwyczaiłam.
- Ahh, n-nic. - odparłam, podnosząc się. Uśmiechnęłam się słabo.
Jednak ona nie patrzyła już na mnie.
- Co to jest?! Co to tu do cholery robi?! - krzyczała, patrząc na księgę.
- To, to... - nie wierzyłam, że Mariell potrafi krzyczeć.
To było coś naprawdę nieoczekiwanego. Zawsze była spokojna i próbowała wszystkich godzić. Mimo, że znałyśmy się zaledwie około dwóch tygodni poznałam ją bardzo dobrze.
- Odsuń się od tego gówna! - nakazała, po czym sama mnie pociągnęła.
Wyciągnęła mnie z biblioteki.
- Co ten kretyn sobie myśli?! Jak mógł pozwolić, by znalazło się to w twoim otoczeniu?! Jest ułomny czy jak? - zaczęła zadawać pytania i ciągnąć mnie w jakimś kierunku.
Szybko okazało się, że owym kierunkiem jest Zakazany Pokój, w którym często wszyscy mieli zwyczaj siedzieć.
- Orionie Yosey, lepiej się wytłumacz, bo źle się to dla ciebie skończy! - ryknęła na czerwonowłosego.
- O co ci chodzi, jeśli wolno mi wiedzieć? - zapytał spokojnie.
- O co mi chodzi? - zakpiła. - Dlaczego Ines ma taki łatwy dostęp do tej pieprzonej książki? - zapytała.
Była wściekła. Bardzo wściekła.
- Jakiej książki? - czerwonowłosy najwidoczniej nie wiedział o co jej chodziło.
- Auras Guide. - rzuciła, a chłopak wytrzeszczył na nią oczy.
O co chodzi?
- Co to tu robi? - zapytał, niedowierzając.
- Właśnie pytam! - stwierdziła głośno Mariell.
- Nie miałem pojęcia... W ogóle tego nie wyczułem... Najwyraźniej Kedan musiał mieć z tym coś wspólnego... Gdzie ona jest? - zapytał, patrząc na Mariell poważnym wzrokiem.
- Chwila. - przerwałam. - Najpierw MI powiecie o co w tym chodzi. - zaakcentowałam odpowiednie słowo.
Spojrzeli na mnie nerwowo.
- Ta księga... Ona należała do Daemon. Ona sama ją napisała... Nikt jednak nie wie do czego została stworzona... A Daemon jej nie dokńczyła... Jest teoria, że zrobiła to by zabić Lucyfera i zgarnąć jego pozycję. - wyjaśniała Mariell. - Ale jeśli ta teoria miałby być prawdziwa to jaki jest sens dawać księgę tobie?
- Bo tylko ona będzie w stanie ją odczytać. - usłyszeliśmy głos Lyona, który wszedł do pomieszczenia.
- Mówisz poważnie? - zapytał Yosey.
- Na pewno miałeś ją w rękach chociażby raz. I na pewno nie znalazłeś nic oprócz pustych stron. - stwierdził.
- Taa, nic nie było. - zgodził się.
- Razem z Shannon tamtego wieczora, chcieliśmy złamać zaklęcie ją chroniące, ale jak wiesz to się nie udało. - zwrócił się do mnie.
- Czyli tylko Innie może ja odczytać? - zapytała Mariell.
- Nie. - odparłam. - Nie mogę.
Wszyscy patrzyli ma mnie zdziwieni.
- Przecież to...
- Nie potrafię. Wszystko co widziałam, to puste kartki. - odpowiedziałam stanowczo, przerywając Lyonowi.
***
Nie spałam kilka nocy z rzędu. Za każdym razem słyszałam ten głos i za każdym razem, gdy się odwracałam lub rozglądałam, nikogo nie było. Opadałam z sił.
Żeby było ciekawiej dołożyli nam więcej ćwiczeń, treningów i tym podobnych. Naprawdę ledwo się trzymałam. To było ponad moje siły.
Szłam, jak zombie przez szkolny korytarz. Tego dnia czułam się jeszcze gorzej niż poprzednio. Oczywiście nie spałam, bo nie mogłam zasnąć.
Było mi strasznie gorąco i zimno jednocześnie. Kręciło mi się w głowie, a obraz powoli mi się rozmazywał przed oczami.
Wpadłam na kogoś i zemdlałam.
_______________________________________
A oto rozdział^^
Jesteście niesamowici *v* Nie wiedziałam, że będzie tyle wyświetleń. ;D
Pozdrawiam. ;>
sobota, 29 marca 2014
sobota, 8 marca 2014
Rozdział 18: Skutki
C-Co on tu robi?! Co tu do cholery robi sam Lucyfer?!
Przeszły mnie ciarki. Nie miałam pojęcia co zrobić... Nie potrafiłam wydusić z siebie słowa...
- Nie bądź taka spięta. Jestem ci niezmiernie wdzięczny za użycie swojej mocy. Ci debile ustanowili na tobie barierę i nie potrafiłem się do ciebie nijak zbliżyć, jednak dzięki temu, że użyłaś płomieni mogę teraz być przy tobie. - powiedział zadowolony.
Wstrzymałam oddech. Uczucie jakie we mnie siedziało było nie do określenia. W życiu nie czułam takiego strachu. Dopiero po chwili zaczęłam znów powoli oddychać.
O to chodziło? O to żeby mnie nie znalazł? To przez to byłam zagrożeniem?
- C-Czemu inni... cię nie widzą? - zapytałam niepewnie, będąc pewna, że nie odpowie.
- Iluzja. Wszyscy aktualnie myślą, że walczysz, a raczej to widzą. - wyjaśnił.
Iluzja?
Spróbowałam się skupić, zamykając przy tym oczy.
Od czasu do czasu ćwiczyłam z Lyonem i Lydią. Kazali mi łamać różne bariery za pomocą brutalnej siły płomieni (gdyż nie znaliśmy innego ich zastosowania). Iluzję też. To również bariera, tylko bardziej skomplikowana. Całkowicie opierała się na potencjale twórcy. W zależności od jego siły, iluzja była bardziej realna lub mniej. Jednak obydwie były ciężkie do złamania.
Rzuciłam się na głęboką wodę próbując znaleźć punkt zaczepienia w iluzji samego Szatana. Nie było to dla mnie łatwe. Miałam trudności przy Lyonie, a co dopiero przy nim. Dodatkowo nie potrafiłam się zbytnio uspokoić.
- Czuję ją. - odparł. - Przepływa tuż pod twoją skórą. - przysunął swoją twarz do mojej szyi. - Boska energia... Nie potrafisz jej opanować. Dopiero zaczynasz... - on mnie wąchał? -... ją poznawać. - poczułam jego język na swojej skórze.
Wzdrygnęłam się. Co to do cholery ma być? Wstrzymałam oddech. Poczułam się dziwnie... To uczucie pustki...
Głowa znów opadła bezwładnie. Zaczęłam ciężej oddychać. Z moich ust znów głuchy ochrypły odgłos. Po chwili zaczęło mi piszczeć w głowie. Moje oczy zapłonęły, a ja zaczęłam piszczeć, wybuchając płomieniami. Chciałam wyrzucić z siebie, jak największą ilość energii. Tak żeby złamać tą iluzję... Jednak to co zobaczyłam różniło się od tego czego się spodziewałam.
Opadłam na kolana. Przede mną leżała ledwo oddychająca Erin, pokryta płomieniami, które po chwili wygasły. Cały teren areny pokryty był błękitem oraz kilkoma ciałami.
Co... Co to... Jest? Czemu ci ludzie są tak poranieni? O co... Tu chodzi?
Z oczu zaczęły płynąć łzy. Uświadomiłam sobie... Co się stało... Wpływ zaćmienia, był halucynacją...
Zrobiło się z tego wielkie zamieszanie. Zabierano z areny wszystkie ciała. Ludzie z widowni nie wierzyli w to co widzieli... Sama w to nie wierzyłam. Nie wierzyłam, że byłam tak głupia. Nie wiedziałam, jak jeszcze siebie określić.
Mówili mi... Mówili o zagrożeniu... Wiedzieli...
Wokół mnie stanęło kilku nadnaturalnych. Chcieli sprawdzić, czy ciągle stanowię zagrożenie.
Nie ruszyłam się. Siedziałam tak, jak wcześniej. Łzy zaczęły płynąć o wiele intensywniej.
Kolejna katastrofa... Kolejna przeze mnie...
***
Wieczór. Od dnia Pojedynków minął tydzień. Na szczęście wszyscy ranni wyszli ze stanu krytycznego.
Siedziałam bezwładnie na parapecie w pokoju. Od tamtego dnia nie ruszałam się z pokoju. Praktycznie nic nie piłam i byłam oporna co do jedzenia, które Shannon przynosiła do pokoju wbrew zasadom panującym w akademiku.
Rafe, Lydia, Jenna i reszta wrócili do siebie. Dyrektor próbował utrzymać mnie w szkole, a reszta zajęła się rozwiązywaniem tego co się stało. Zastanawiałam się, czy nie lepiej będzie, jak ucieknę. W sumie to nie był najgorszy pomysł. Ale moc by nie zniknęła. To i tak by nic nie dało.
Usłyszałam pukanie do drzwi, ale nawet nie miałam zamiaru wstać by je otworzyć. Po chwili do środka wszedł Orion.
- Wyjdź. - powiedziałam, odwracając się w stronę szyby.
- Niestety nie mogę spełnić twojej prośby. - zamknął za sobą drzwi i usiadł na moim łóżku. - Jestem tu w bardzo ważnej sprawie.
- Co? Mam się pakować? - zapytałam obojętnym tonem.
- Pamiętasz nasz zakład? - zignorował mnie. - Chłopak, który wygrał chce się z tobą spotkać.
- To powiedz mu, że to niemożliwe.- odparłam.
- On... Też pochodzi z Mrocznej Rasy. - wyprostowałam się na te słowa.
- Co powiedziałeś? - spojrzałam na niego.
- Twoje Źródło na pewno ci powiedziało o tym kim jesteś, więc dalsze udawanie, że nic nie wiemy nie ma sensu. Ten chłopak powiedział, że prawdopodobnie jest w stanie ci pomóc. - oznajmił.
- Czuję się, jakbyś mówił, że potrzebuję psychiatry. - wstałam z parapetu.
- Chodzi o to, że podobno każdy z waszej rasy musi oswoić się z mocą, bo źle wykorzystywana przynosi niezbyt ciekawe skutki... - powiedział.
Westchnęłam.
- Ten chłopak prosił, żebyś przyszła pod 109. Poszedłbym z tobą, ale muszę się czymś zająć. Nie jestem ufny wobec niektórych, dlatego weź Avie. - polecił.
- Od kiedy mówisz mi co mam robić? - zapytałam, wywracając oczami.
Nie odpowiedział i wyszedł. Usiadłam na łóżku, zastanawiając się czy pójść tam gdzie mówił. Równie dobrze mógł sobie żartować, chociaż wątpię. Nawet on w takiej sytuacji by nie żartował.
Podrapałam się po głowie.
- Avie. - zawołałam lisicę, decydując się, że jednak tam pójdę.
***
Przede mną znajdowały się drzwi z napisem 109. Niechętnie pchnęłam je i weszłam do środka.
Moim oczom ukazała się sala przypominająca kolejny z Zakazanych Pokoi. Wszędzie widać było złote zdobienia, które komponowały się z czernią ścian. Sufit oraz podłoga błyszczały bielą.
Zrobiłam krok rozglądając się po pomieszczeniu. Avie szła tuż za mną. Po chwili naprzeciw wyszła nam jakaś dziewczyna, uśmiechając się promiennie.
Miała długie, zielone włosy oraz tego samego koloru oczy, które przeplatały się lekko z czernią. Na ręce miała czarno-zielony tatuaż.
- Czekaliśmy na ciebie, chodź. - powiedziała.
Zobaczyłam jeszcze kilka osób. Dziewczyna pociągnęła mnie w ich stronę w szybkim tempie, ciągle się uśmiechając.
- Przyszłaś. - odparł, jakby zadowolony z samego siebie jeden z chłopaków.
Po przyjrzeniu się, byłam w stanie stwierdzić, że był to Azjata, a mianowicie Koreańczyk. Miał brązowe włosy, sięgające do połowy szyi i tego samego koloru oczy, a dokładniej ujmując jedno oko, zaś drugie odznaczało się szarą barwą.
- To ty gadałeś z tym idiotą, no nie? - od razu zwróciłam się do niego.
- We własnej osobie. - odparł. - Jestem Kang Jin Ho*. - przedstawił się.
- Ines Monaghan. - odpowiedziałam tym samym.
- Aaaa. Ja się nie przedstawiłam. - odparła nagle dziewczyna, która mnie tu przyprowadziła. - Mariell Konn. - wyciągnęła do mnie rękę.
Uścisnęłam ją.
Oprócz nich były tam jeszcze cztery osoby. Dwóch chłopaków i dwie dziewczyny.
- To Anna, Lilla, Mark i Connor. - przedstawił ich po kolei brązowo włosy.
Anna była długowłosą blondynką o złotych oczach, która zdecydowanie miała charakter ostrzejszy niż zielonowłosa. Lilla miała ciemno-różowe włosy z białymi pasemkami, które sięgały trochę za ramiona, a jej oczy natomiast były szare. Patrzyła na mnie nieufna. Mark był czarnowłosym typkiem z czerwonymi oczami, który wydawał się być z lekka przerażający, a blond włosy Connor całkowicie nieobecny, patrzył swoimi czarnymi oczami gdzieś przed siebie.
- Po co chciałeś, bym tu przyszła. - skierowałam do niego kolejne pytanie.
- Bo jesteś taka, jak my. Nawet jeżeli inni próbowali cię zrozumieć, wesprzeć czy pocieszyć, nie będą potrafili. Oni nigdy tego nie przeżyli. Nie znają uczuć, które targają tobą w chwili gdy nie możesz zaufać samej sobie. Kiedy widzisz cierpiących lub umierających ludzi. A wszystko jest twoją winą. - powiedział, a ja zacisnęłam pięści, spuszczając głowę. - Każdy z nas przez to przeszedł. Dlatego ci pomożemy.
- A jaki jest haczyk? - zapytałam.
- Nie ma żadnego haczyka. - odparł.
- Jasne. Darujmy sobie ten wstęp. Czego chcesz w zamian? - zapytałam, patrząc na niego ostro.
- Luzuj, chcemy ci tylko pom... - przycisnęłam go do ściany.
- Nie jestem głupia! Pomóc? - w moim głosie słychać było kpinę.
- Zabierz ręce. - odpowiedział spokojnie.
- Powiedziałam coś wcześniej. - stwierdziłam.
- Chcę ci pomóc dlatego, że przypominasz mi mnie. Obserwowałem cię od dłuższego czasu. Zachowujesz się tak samo, jak ja się zachowywałem. Myślałaś nad tym, no nie? Nad tym by uciec, by się schować. - zatkało mnie, przez co go puściłam.
- To i tak by nic nie dało. - odpowiedzieliśmy równo.
Chłopak uśmiechnął się i zmierzwił mi włosy.
- Dobra dziewczynka. - odparł.
- Naprawdę masz zamiar mi pomóc? - zapytałam.
- Wszyscy ci pomożemy. - odparła Mariell, wieszając się na mnie.
*W Azji ludzie najpierw przedstawiają się nazwiskiem, zaznaczając tym samym, że to z jakiej rodziny pochodzi jest ważniejsze od imienia - w tym przypadku Kang. Zaś imiona składając się z dwóch sylab, które tworzą jedność - w tym przypadku JinHo.;D
_______________
Yo.:D Więc zastanawiam się, czy aby trochę nie namieszałam. Jeśli znajdą się jakieś pytania dotyczące niezrozumiałych części w fabule, to piszcie postaram się to naprawić. ;P
Oczywiście pochodzenie owego cudzoziemca, nie jest przypadkowe. xD Interesuję się Azją, więc nie zabrakło jej również tutaj, mimo, że z tym walczyłam, pragnienie wkręcenia tu jakiegoś Koreańczyka przezwyciężyła. Uwielbiam Koreę Południową i jakoś tak samo to wychodzi. *_*
Uff, chciałam zająć się rozdziałem wcześniej, ale to był mój pierwszy tydzień po feriach i bardzo to odczułam, gdy nagle ni stąd ni zowąd pojawiło się tyle sprawdzianów, o których nie miałam pojęcia. O.o
Ech, dobra nie zanudzam, bo mi zaśniecie. xD Udanego weekendu. ;)
Pozdrawiam. ;>
Przeszły mnie ciarki. Nie miałam pojęcia co zrobić... Nie potrafiłam wydusić z siebie słowa...
- Nie bądź taka spięta. Jestem ci niezmiernie wdzięczny za użycie swojej mocy. Ci debile ustanowili na tobie barierę i nie potrafiłem się do ciebie nijak zbliżyć, jednak dzięki temu, że użyłaś płomieni mogę teraz być przy tobie. - powiedział zadowolony.
Wstrzymałam oddech. Uczucie jakie we mnie siedziało było nie do określenia. W życiu nie czułam takiego strachu. Dopiero po chwili zaczęłam znów powoli oddychać.
O to chodziło? O to żeby mnie nie znalazł? To przez to byłam zagrożeniem?
- C-Czemu inni... cię nie widzą? - zapytałam niepewnie, będąc pewna, że nie odpowie.
- Iluzja. Wszyscy aktualnie myślą, że walczysz, a raczej to widzą. - wyjaśnił.
Iluzja?
Spróbowałam się skupić, zamykając przy tym oczy.
Od czasu do czasu ćwiczyłam z Lyonem i Lydią. Kazali mi łamać różne bariery za pomocą brutalnej siły płomieni (gdyż nie znaliśmy innego ich zastosowania). Iluzję też. To również bariera, tylko bardziej skomplikowana. Całkowicie opierała się na potencjale twórcy. W zależności od jego siły, iluzja była bardziej realna lub mniej. Jednak obydwie były ciężkie do złamania.
Rzuciłam się na głęboką wodę próbując znaleźć punkt zaczepienia w iluzji samego Szatana. Nie było to dla mnie łatwe. Miałam trudności przy Lyonie, a co dopiero przy nim. Dodatkowo nie potrafiłam się zbytnio uspokoić.
- Czuję ją. - odparł. - Przepływa tuż pod twoją skórą. - przysunął swoją twarz do mojej szyi. - Boska energia... Nie potrafisz jej opanować. Dopiero zaczynasz... - on mnie wąchał? -... ją poznawać. - poczułam jego język na swojej skórze.
Wzdrygnęłam się. Co to do cholery ma być? Wstrzymałam oddech. Poczułam się dziwnie... To uczucie pustki...
Głowa znów opadła bezwładnie. Zaczęłam ciężej oddychać. Z moich ust znów głuchy ochrypły odgłos. Po chwili zaczęło mi piszczeć w głowie. Moje oczy zapłonęły, a ja zaczęłam piszczeć, wybuchając płomieniami. Chciałam wyrzucić z siebie, jak największą ilość energii. Tak żeby złamać tą iluzję... Jednak to co zobaczyłam różniło się od tego czego się spodziewałam.
Opadłam na kolana. Przede mną leżała ledwo oddychająca Erin, pokryta płomieniami, które po chwili wygasły. Cały teren areny pokryty był błękitem oraz kilkoma ciałami.
Co... Co to... Jest? Czemu ci ludzie są tak poranieni? O co... Tu chodzi?
Z oczu zaczęły płynąć łzy. Uświadomiłam sobie... Co się stało... Wpływ zaćmienia, był halucynacją...
Zrobiło się z tego wielkie zamieszanie. Zabierano z areny wszystkie ciała. Ludzie z widowni nie wierzyli w to co widzieli... Sama w to nie wierzyłam. Nie wierzyłam, że byłam tak głupia. Nie wiedziałam, jak jeszcze siebie określić.
Mówili mi... Mówili o zagrożeniu... Wiedzieli...
Wokół mnie stanęło kilku nadnaturalnych. Chcieli sprawdzić, czy ciągle stanowię zagrożenie.
Nie ruszyłam się. Siedziałam tak, jak wcześniej. Łzy zaczęły płynąć o wiele intensywniej.
Kolejna katastrofa... Kolejna przeze mnie...
***
Wieczór. Od dnia Pojedynków minął tydzień. Na szczęście wszyscy ranni wyszli ze stanu krytycznego.
Siedziałam bezwładnie na parapecie w pokoju. Od tamtego dnia nie ruszałam się z pokoju. Praktycznie nic nie piłam i byłam oporna co do jedzenia, które Shannon przynosiła do pokoju wbrew zasadom panującym w akademiku.
Rafe, Lydia, Jenna i reszta wrócili do siebie. Dyrektor próbował utrzymać mnie w szkole, a reszta zajęła się rozwiązywaniem tego co się stało. Zastanawiałam się, czy nie lepiej będzie, jak ucieknę. W sumie to nie był najgorszy pomysł. Ale moc by nie zniknęła. To i tak by nic nie dało.
Usłyszałam pukanie do drzwi, ale nawet nie miałam zamiaru wstać by je otworzyć. Po chwili do środka wszedł Orion.
- Wyjdź. - powiedziałam, odwracając się w stronę szyby.
- Niestety nie mogę spełnić twojej prośby. - zamknął za sobą drzwi i usiadł na moim łóżku. - Jestem tu w bardzo ważnej sprawie.
- Co? Mam się pakować? - zapytałam obojętnym tonem.
- Pamiętasz nasz zakład? - zignorował mnie. - Chłopak, który wygrał chce się z tobą spotkać.
- To powiedz mu, że to niemożliwe.- odparłam.
- On... Też pochodzi z Mrocznej Rasy. - wyprostowałam się na te słowa.
- Co powiedziałeś? - spojrzałam na niego.
- Twoje Źródło na pewno ci powiedziało o tym kim jesteś, więc dalsze udawanie, że nic nie wiemy nie ma sensu. Ten chłopak powiedział, że prawdopodobnie jest w stanie ci pomóc. - oznajmił.
- Czuję się, jakbyś mówił, że potrzebuję psychiatry. - wstałam z parapetu.
- Chodzi o to, że podobno każdy z waszej rasy musi oswoić się z mocą, bo źle wykorzystywana przynosi niezbyt ciekawe skutki... - powiedział.
Westchnęłam.
- Ten chłopak prosił, żebyś przyszła pod 109. Poszedłbym z tobą, ale muszę się czymś zająć. Nie jestem ufny wobec niektórych, dlatego weź Avie. - polecił.
- Od kiedy mówisz mi co mam robić? - zapytałam, wywracając oczami.
Nie odpowiedział i wyszedł. Usiadłam na łóżku, zastanawiając się czy pójść tam gdzie mówił. Równie dobrze mógł sobie żartować, chociaż wątpię. Nawet on w takiej sytuacji by nie żartował.
Podrapałam się po głowie.
- Avie. - zawołałam lisicę, decydując się, że jednak tam pójdę.
***
Przede mną znajdowały się drzwi z napisem 109. Niechętnie pchnęłam je i weszłam do środka.
Moim oczom ukazała się sala przypominająca kolejny z Zakazanych Pokoi. Wszędzie widać było złote zdobienia, które komponowały się z czernią ścian. Sufit oraz podłoga błyszczały bielą.
Zrobiłam krok rozglądając się po pomieszczeniu. Avie szła tuż za mną. Po chwili naprzeciw wyszła nam jakaś dziewczyna, uśmiechając się promiennie.
Miała długie, zielone włosy oraz tego samego koloru oczy, które przeplatały się lekko z czernią. Na ręce miała czarno-zielony tatuaż.
- Czekaliśmy na ciebie, chodź. - powiedziała.
Zobaczyłam jeszcze kilka osób. Dziewczyna pociągnęła mnie w ich stronę w szybkim tempie, ciągle się uśmiechając.
- Przyszłaś. - odparł, jakby zadowolony z samego siebie jeden z chłopaków.
Po przyjrzeniu się, byłam w stanie stwierdzić, że był to Azjata, a mianowicie Koreańczyk. Miał brązowe włosy, sięgające do połowy szyi i tego samego koloru oczy, a dokładniej ujmując jedno oko, zaś drugie odznaczało się szarą barwą.
- To ty gadałeś z tym idiotą, no nie? - od razu zwróciłam się do niego.
- We własnej osobie. - odparł. - Jestem Kang Jin Ho*. - przedstawił się.
- Ines Monaghan. - odpowiedziałam tym samym.
- Aaaa. Ja się nie przedstawiłam. - odparła nagle dziewczyna, która mnie tu przyprowadziła. - Mariell Konn. - wyciągnęła do mnie rękę.
Uścisnęłam ją.
Oprócz nich były tam jeszcze cztery osoby. Dwóch chłopaków i dwie dziewczyny.
- To Anna, Lilla, Mark i Connor. - przedstawił ich po kolei brązowo włosy.
Anna była długowłosą blondynką o złotych oczach, która zdecydowanie miała charakter ostrzejszy niż zielonowłosa. Lilla miała ciemno-różowe włosy z białymi pasemkami, które sięgały trochę za ramiona, a jej oczy natomiast były szare. Patrzyła na mnie nieufna. Mark był czarnowłosym typkiem z czerwonymi oczami, który wydawał się być z lekka przerażający, a blond włosy Connor całkowicie nieobecny, patrzył swoimi czarnymi oczami gdzieś przed siebie.
- Po co chciałeś, bym tu przyszła. - skierowałam do niego kolejne pytanie.
- Bo jesteś taka, jak my. Nawet jeżeli inni próbowali cię zrozumieć, wesprzeć czy pocieszyć, nie będą potrafili. Oni nigdy tego nie przeżyli. Nie znają uczuć, które targają tobą w chwili gdy nie możesz zaufać samej sobie. Kiedy widzisz cierpiących lub umierających ludzi. A wszystko jest twoją winą. - powiedział, a ja zacisnęłam pięści, spuszczając głowę. - Każdy z nas przez to przeszedł. Dlatego ci pomożemy.
- A jaki jest haczyk? - zapytałam.
- Nie ma żadnego haczyka. - odparł.
- Jasne. Darujmy sobie ten wstęp. Czego chcesz w zamian? - zapytałam, patrząc na niego ostro.
- Luzuj, chcemy ci tylko pom... - przycisnęłam go do ściany.
- Nie jestem głupia! Pomóc? - w moim głosie słychać było kpinę.
- Zabierz ręce. - odpowiedział spokojnie.
- Powiedziałam coś wcześniej. - stwierdziłam.
- Chcę ci pomóc dlatego, że przypominasz mi mnie. Obserwowałem cię od dłuższego czasu. Zachowujesz się tak samo, jak ja się zachowywałem. Myślałaś nad tym, no nie? Nad tym by uciec, by się schować. - zatkało mnie, przez co go puściłam.
- To i tak by nic nie dało. - odpowiedzieliśmy równo.
Chłopak uśmiechnął się i zmierzwił mi włosy.
- Dobra dziewczynka. - odparł.
- Naprawdę masz zamiar mi pomóc? - zapytałam.
- Wszyscy ci pomożemy. - odparła Mariell, wieszając się na mnie.
*W Azji ludzie najpierw przedstawiają się nazwiskiem, zaznaczając tym samym, że to z jakiej rodziny pochodzi jest ważniejsze od imienia - w tym przypadku Kang. Zaś imiona składając się z dwóch sylab, które tworzą jedność - w tym przypadku JinHo.;D
_______________
Yo.:D Więc zastanawiam się, czy aby trochę nie namieszałam. Jeśli znajdą się jakieś pytania dotyczące niezrozumiałych części w fabule, to piszcie postaram się to naprawić. ;P
Oczywiście pochodzenie owego cudzoziemca, nie jest przypadkowe. xD Interesuję się Azją, więc nie zabrakło jej również tutaj, mimo, że z tym walczyłam, pragnienie wkręcenia tu jakiegoś Koreańczyka przezwyciężyła. Uwielbiam Koreę Południową i jakoś tak samo to wychodzi. *_*
Uff, chciałam zająć się rozdziałem wcześniej, ale to był mój pierwszy tydzień po feriach i bardzo to odczułam, gdy nagle ni stąd ni zowąd pojawiło się tyle sprawdzianów, o których nie miałam pojęcia. O.o
Ech, dobra nie zanudzam, bo mi zaśniecie. xD Udanego weekendu. ;)
Pozdrawiam. ;>
Subskrybuj:
Posty (Atom)